W drodze na ołtarze

W dniu 18 czerwca 1999 r. w milczącym skupieniu obecnych, Metropolita ks. Franciszek Macharski otworzył proces beatyfikacyjny śp. Janiny Woynarowskiej. Postulatorem diecezjalnym procesu został ks. dr Stefan Misiniec. W dwudziestolecie śmierci chrzanowskiej pielęgniarki, jej życie wypełnione heroizmem cnót ewangelicznych zostało wyniesione do godności miana Służebnicy Bożej. Ziemski czas wszedł w tajemnicę wymiaru ponadczasowego – wiążąc niebo i ziemię w jedność.

W niepełne trzy lata od rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Służebnicy Bożej – Janiny Woynarowskiej, w dniu 24 kwietnia 2002 roku w Kurii Metropolitalnej w Krakowie ks. kardynał Franciszek Macharski podpisał dokumenty procesu beatyfikacyjnego związane z jej życiem i działalnością.

Proces na szczeblu diecezjalnym został zamknięty.

Zebrane świadectwa i pisma (około 1500 stron druku) zostały przewiezione do Stolicy Apostolskiej.

10 października 2007 roku – nastąpiła doniosła chwila: Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie otworzyła proces beatyfikacyjny. Relatorem został ks. dr Hieronim Fokciński, postulatorem ks. prałat Mieczyław Niepsuj – dyrektor Domu Papieskiego pracujący nad Positio wraz z ks. dr Markiem Rostkowskim – dyrektorem Biblioteki w Uniwersytecie Urbaniana w Rzymie.

W Chrzanowie nie gaśnie pamięć o Janinie – Służebnicy Bożej. W każdym miesiącu dnia 24. o godzinie 8-ej rano w kościele św. Mikołaja odprawiania jest Msza św. w intencji wyniesienia na Ołtarze Janiny Woynarowwskiej. Na jej grobie palą się lampki i składane są kwiaty przez wiernie pamiętających dobroć jej serca.

Życie pojęła poważnie

W Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki.

Ks. prałat Witold Kacz – Archidiecezjalny Duszpasterz Chorych w Krakowie – fragmenty tekstu kazania wygłoszonego na Mszy św. pogrzebowej:

Zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać śp. Janinę, pożegnać ofiarą modlitw oraz bólu, żalu i licznych utrapień złożonych Bogu w ofierze i z ofiarą bezkrwawą Chrystusa Pana.

Żegnamy ją, którą dobrze znaliśmy. Bo któż jej nie znał, któż z was tutaj zgromadzonych nie zetknął się z nią? A przynajmniej, któż o niej nie słyszał w tym środowisku? A słyszało o niej także wiele innych środowisk, tak naszej Archidiecezji, jak i nawet w Polsce. Bóg powołał ją do siebie. Odwołał ją dosłownie z wiru pracy dla drugich, w której tkwiła do ostatniej chwili życia. A gdzież jej nie było? Jako pielęgniarka była w pełni zaangażowana w swoim zawodzie, który pojmowała jako powołanie. Znana była i w Polskim Związku Pielęgniarek ze swojego słowa i pióra, znana była w komórkach terenowej Służby Zdrowia czy to jako instruktorka, czy jako przełożona obwodowa, a przede wszystkim, jako pielęgniarka. Znana była w licznych komórkach terenowej Opieki Społecznej, jako opiekunka społeczna, jako kurator i jako współpracująca z Ośrodkiem Adopcyjnym. Oddana bez reszty zawodowi pracuje równocześnie w Kościele i dla Kościoła. Znają ją – także ze słowa, jak i z pióra – Wydział Duszpasterstwa Rodzin, a zwłaszcza narzeczeni i młode małżeństwa, znają ją Wydział Charytatywny, zwłaszcza chorzy i wszelka ludzka biedota i cierpienie. I to tak w Chrzanowie, jak i w całej Archidiecezji. Wybitnie zaznaczyła się w pracach Synodu Archidiecezji Krakowskiej.

I chociaż działała na tylu odcinkach pracy i tak bardzo wszechstronnej, jednak nigdy nie opuszczała dla wielkich spraw człowieka potrzebującego. Wręcz odwrotnie - właśnie potrzeby tego człowieka cierpiącego, opuszczonego, potrzebującego pomocy stawały się dla niej impulsem i natchnieniem dla szerszego działania, dla działania, w którym szukała pomocy tak prawnej, jak i pomocy ludzkiej; bo umiała angażować ludzi do pracy, ukazując im nie tylko materialne potrzeby człowieka, ale ukazując im również jego duchowe, moralne potrzeby. Bo zawsze widziała całego człowieka i całemu człowiekowi służyła z jego ciałem i duszą.

W swojej pracy była niejednokrotnie niezrozumiana, a nawet wręcz atakowana, szykanowana czy oczerniana od ludzi, czy to złej woli, czy też z innych względów nie chcących jej widzieć. Przez swoich, nawet przez bliskich była nieraz namawiana, aby zmieniła swój styl pracy "dla świętego spokoju". Ona jednak nigdy nie ustąpiła. Wśród zewnętrznych i wewnętrznych utrapień zawsze służyła człowiekowi całemu, służyła mu bezinteresownie, nie szukając żadnego poklasku, a tym bardziej jakichkolwiek zysków.

Dzisiaj możemy się zastanowić nad tym, co leżało u podstaw takiej jej postawy. Bo przecież trapiły ją jeszcze liczne i ciężkie choroby. Kilkakrotnie musiała leżeć w szpitalu, walczyć nawet o życie. A więc jakaś niespożyta siła witalna jej organizmu nie była jej pomocą, lecz wręcz utrudnieniem. Możemy zastanowić się, czy tą pomocą były jej wybitne zdolności, bo takowe miała. Ale wiemy o tym dobrze, że zdolności można wykorzystywać do osobistych celów, dla ambicji, dla stanowiska. U niej tego nie było. Na te doczesne osiągnięcia nie oglądała się, ani za honorami, ani za stanowiskami, ani za poklaskiem. I dlatego, że taką była, była dla wielu "nie do zdobycia ".

Ona całe swoje życie pojęła poważnie i przyjęła jako Boże powołanie. I całe swoje życie, razem z tymi Bożymi talentami i inteligencją i zdolnościami oddała się Bogu i to od lat dziewczęcych. Z prawdziwie świętym uporem szukała najlepszej odpowiedzi Bogu na Jego wezwanie skierowane pod jej adresem. I odpowiadała Mu coraz bardziej totalnie, bezkompromisowo. W Bogu szukała światła i mocy ducha dla swojego życia. Z całym spokojem można dzisiaj, gdy jej życie doczesne już się zamknęło, wskazać na zasadnicze źródła, w których się zanurzyła i z których czerpała Boga. Ukochała go ponad wszystko i On rozpalił ją tak czynną i wszechstronną działającą miłością na rzecz człowieka cierpiącego – wszak Bóg tak umiłował świat, że nawet Syna Swego Jednorodzonego wydał zań. Odnajdowała Boga w Ewangelii, której nigdy nie opuszczała, do której stale wracała i którą przyjmowała w siebie jako normę swojego życia – a przyjmowała naprawdę radykalnie a zarazem tak realnie. Dlatego tak podziwialiśmy jej realizm, życiowy a zarazem prawdziwie ewangeliczny radykalizm.

Grób Matki

Janina Woynarowska była dzieckiem adoptowanym. Nie znała nazwiska swojej matki biologicznej. Dopiero pod koniec życia dane jej było je poznać.
Był zimny, deszczowy poranek. Janina wracając z porannej Mszy św. wstąpiła do mnie. Była zziębnięta, jej włosy i granatowy skafander ociekały deszczem. Śpiesząc się, na jednym oddechu powiedziała: odnalazłam grób mojej matki, na cmentarzu w Istebnej... Lecę do pracy.
Pomyślałam – będzie czas wrócić do tego tematu. Ale czasu nie było, już nie było.

Był dzień 24 listopada 1979 roku. Była deszczowo-śnieżna sobota. Janina wraz z lekarką Emilią Szurek-Lusińską wracały samochodem z Bochni do Chrzanowa. W pobliżu krakowskiego Pasternika samochód wpadł w poślizg i uderzył o przydrożne drzewo. Obie panie zginęły. Tragiczna wiadomość wstrząsnęła Chrzanowem.

Dzień pogrzebu – 29 listopada, był zimny i deszczowo-śnieżny. Na Mszy św. pogrzebowej zebrały się tłumy. Nad trumną zmarłej przemówili między innymi: ks. prałat Witold Kacz – Archidiecezjalny Duszpasterz Chorych w Krakowie, księża z parafii św. Mikołaja w Chrzanowie, w tym ks. prałat Zbigniew Mońko. Homilię wygłosił ks. bp Jan Pietraszko z Krakowa.

Zmarłą odprowadzał niekończący się kondukt żałobny. Janina Woynarowska spoczęła w grobie swoich rodziców na cmentarzu parafialnym w Chrzanowie.
Mijają lata a na grobie nieustannie palą się znicze i składane są kwiaty.

Twórczość poetycka Janiny Woynarowskiej

Twórczość poetycka Janiny Woynarowskiej jest nie tylko słowem, ale całym sercem i duszą pochylona nad Tajemnicą Boga i dziełem Stworzenia. Autorka tropem tęsknoty w sobie podąża śladami Chrystusa i odnajduje je w każdym człowieku, a przede wszystkim w cudzie Bożego Narodzenia, w Męce na Krzyżu, w Zmartwychwstaniu i Wniebowstąpieniu – nieskończonym królowaniu w niebie i na ziemi. W taką chronologię liturgii układają się wiersze Janiny Woynarowskiej ogłoszone drukiem w książce „W drodze” wydanej w wydawnictwie św. Stanisława BM Archidiecezji Krakowskiej, w Krakowie, w 2004 roku.
Jest to poezja głęboko religijnego zamyślenia. Nie poucza. Rozjaśnia i uchyla okno na Tajemnicę Wszechrzeczy oraz wskazuje na promień radości, jakiego można we własnym sercu doświadczyć:
(..) radosnym sercem Ukrzyżowanego i dawać światu tak jak On ogrom Miłości

Dla Janiny Woynarowskiej zawsze najważniejsza była treść wiersza oraz oszczędność wyrazu. Treść, która poświadcza prawdę życia zanurzonego w Bogu i oszczędność w słowie. Sama zasłuchana w Słowo Boże znała wagę słowa. Słowa niekiedy wyciszonego do szeptu, bo tylko w ciszy można usłyszeć głos wydobyty ze skały twardej. Skała twarda, tchnienie wiatru, szelest szuwarów nad jeziorem, to dla poetki sama w sobie poezja:

(..) wokół cisza, w której słychać maleńką cząstkę odpowiedzi
na zagadkę życia.

Myślą przewodnią w każdym wierszu jest Bóg – obrazowany obecnością wielorakiej inności, a przecież tylko drobiną z ogromu niepojętej Nieskończoności. W każdym niemal wierszu przywoływany innymi środkami wyrazu: modlitwą, tęsknotą, zachwytem, pytaniem, zamyśleniem, westchnieniem, zapatrzeniem i zasłuchaniem, szeptem, najgłębszą pokorą:

(...) zawsze być niczym, by drugiego człowieka, mogła dosięgnąć Miłość, którą jest Bóg.
(...) modlitw żarliwość dzień każdy przepala.
W wierszach Janiny Woynarowskiej można odnaleźć kilka drogocennych pereł poetyckich - pereł duszy autorki, które potrafią wzbudzić refleksje, zachwycić i uradować serce czytelnika. Ta poezja jest mądra, bogata Bogiem i prawdziwa życiem:

Kochać sercem wolnym
jak ptak – każde stworzenie,
aby przywrócić mu znamię Stwórcy nie znające nienawiści,
zazdrości,
szaleństwa posiadania,
aby bratem mógł stać się każdy trzeba pozwolić,
aby znowu zostały przebite dłonie i stopy -
jak na Kalwarii.

Głód życia artystycznego

Janina Woynarowska wyrosła w rodzinie żyjącej kulturą chrześcijańską. Od dzieciństwa zapoznawała się ze sztuką artystyczną – muzyką, malarstwem, literaturą. Dom posiadał bogatą bibliotekę dzieł, z których korzystały także osoby zaprzyjaźnione. Dzięki rodzicom Janina mogła rozwijać wiedzę i swoje uzdolnienia. Z czasem sama stała się nosicielką wartości chrześcijańskich w twórczości artystycznej. Była czynną członkinią Grupy Literackiej "Gronie" w Żywcu w latach 1976-1979. Doskonaliła wiedzę literacką, szczególnie rozmiłowana była w poezji. Sama też pisała wiersze bogate Bogiem, jak bogate Bogiem było jej serce.

Zawsze, kiedy było to możliwe, teksty wypowiadane i pisane prozą wzbogacała cytatami poetyckimi. Poezja była radością jej życia. Chętnie recytowała wiersze swoje i innych autorów, szczególnie Cypriana Kamila Norwida, Anny Kamieńskiej, Andrzeja Jawienia, Zbigniewa Herberta, Kazimierza Wójtowicza.

Już jako młoda dziewczyna należąc do „Koła Różańcowego” opracowywała inscenizacje o tematyce religijnej dla dzieci i młodzieży. Przy Janinie Woynarowskiej, która potrafiła porywać innych, skupiało się liczne grono młodzieży gimnazjalnej i licealnej.

A kiedy ks. arcybiskup Karol Wojtyła, podczas obrad Synodu, rzucił hasło tworzenia "Grup Nieformalnych" skupiających inteligencję katolicką, Janina Woynarowska podjęła tę myśl natychmiast i wprowadziła w czyn w środowisku Chrzanowa. Spotkania odbywały się w prywatnych domach osób zaprzyjaźnionych pod pretekstem imienin, urodzin, czy uroczystości rocznicowych dla bezpieczeństwa zmieniając ich miejsca. Spotkania odbywały się też na plebaniach, wówczas uczestniczyli w nich księża. Orędownikami spotkań byli księża proboszczowie: ks. Zbigniew Mońko i ks. Michał Potaczało.

"Nieformalne Ugrupowania" wniosły wiele wartości ubogacających życie uczestników. One też stały się podwaliną chrzanowskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, który formalnie zawiązał się w roku 1981 i działa nadal.

Poradnictwo

Przy współpracy z duszpasterzami z parafii św. Mikołaja w Chrzanowie Janina Woynarowska przez wiele lat prowadziła poradnictwo przedmałżeńskie i rodzinne oraz spotkania dla młodych matek przygotowujących swoje dzieci do I Komunii świętej. Pomocą objęte były przede wszystkim dzieci z rodzin zaniedbanych.

Rozmowy miały miejsce w salach katechetycznych lub w kościele.

W pracy wspierały Janinę Siostry Służebniczki. Poradnictwo albo też rozmowy wypełniały lukę milczenia na tematy dotyczące życia duchowego. Siostry spełniały misję służenia drugiemu człowiekowi – świadczenia o boskiej Miłości. Janina Woynarowska pragnęła w swoim trudzie pielęgniarskiej i charytatywnej posługi wznosić także słowem Świątynię Miłości, by każdy, kto do niej wstąpi – w cierpieniu i w osamotnieniu, czy w życiowym zagubieniu – mógł doznać wiedzy, ukojenia i ucieszenia.

Teksty do rozmów przygotowywała sama Janina Woynarowska. Wiele z nich przetrwało w maszynopisach. Kilka ogłoszono drukiem w książce Służebnica Boża – Janina Woynarowska, s. 287 - 318.

Dom Samotnej Matki

Dom Samotnej Matki powstał z inicjatywy Janiny Woynarowskiej i ks. prałata Zbigniewa Mońko. Największą pomocą był dar rodziny państwa Szurek-Lusińskich. Przekazali oni na ten cel cały parter w swojej kamienicy przy ulicy Sokoła 44 w Chrzanowie. Pomieszczenia zostały wyposażone we wszystko, co jest niezbędne do codziennego życia.

Modlitwa i poświęcenie sprawiły, że w progu mogły stanąć młode mamy ze swoimi niemowlętami w ramionach. Nic nie mając, wzgardzone i odrzucone przez swoich najbliższych, tu miały wszystko, co konieczne – miłość dla swoich dzieci.

Nad codziennością czuwała Janina Woynarowska i panie z Zespołu Charytatywnego. Włączyli się także ludzie życzliwi, potrzeby były duże. Od pieluszek do mleka, od chleba do czegoś do chleba. Niczego nie brakowało. Mamy były szczęśliwe, a dzieci rosły jak na drożdżach.

Płoki – samarytańska oaza

Współpracując z Archidiecezjalnym Wydziałem Duszpasterstwa Rodzin i Wydziałem Charytatywnym w Krakowie, Janina Woynarowska czerpała najlepsze wzory do organizowania spotkań, wyjazdów rekolekcyjno-wypoczynkowych świadczonych na rzecz ludzi chorych, starszych i samotnych.

Wielkim wsparciem była Hanna Chrzanowska. Często całymi latami podopieczni chorzy i samotni nie byli w lesie, nad rzeką i tęsknili do zieleni drzew, kwiatów na łące i śpiewu ptaków. Janina Woynarowska rozumiała takie potrzeby – oprócz lekarstw potrzebne są wyższe, duchowe racje.

Z mniejszych i większych świadczeń grupy charytatywnej w Chrzanowie korzystało wiele osób w różnym czasie. Jednak najpiękniejszym dokonaniem, które rozciągało się poza obszar Chrzanowa, była organizacja wyjazdów wypoczynkowo-rekolekcyjnych do Płok w miesiącach wakacyjnych. Kustosz Sanktuarium Matki Bożej Patronki Rodzin Robotniczych – ks. Stanisław Jałocha, proboszcz, udostępnił na ten cel całą plebanię. Włączył się także do pomocy, a szczególnie zdobył wdzięczność chorych za prowadzenie rozmów indywidualnych. Dla każdego turnusu – zmiana następowała co dwa tygodnie – ks. Stanisław prowadził 3-dniowe rekolekcje. Duchowym patronem tego Bożego dzieła był ks. proboszcz Zbigniew Mońko. Ofiarną współpracą zaznaczyła się również siostra zakonna Angela (Janina Szawracka) z Chrzanowa.

Bardzo wielu chorych korzystało z chrześcijańskiej gościny w Płokach. Wśród nich ludzie z najcięższymi schorzeniami kręgosłupa, niedowładem kończyn, całkowitym paraliżem, po przebytych zawałach serca, udarach mózgu i wypadkach samochodowych. Potrzebowali całodobowej opieki. Potrzebni byli ludzie różnych zawodów – lekarze, pielęgniarki, kucharki, sprzątaczki, higienistki. Potrzebni byli także właściciele samochodów, którzy przywozili i odwozili chorych oraz przywozili zaopatrzenie aprowizacyjne i środki higieniczne. Księża i siostry prowadzili z chorymi modlitwy Różańcowe i Drogę Krzyżową. Wszyscy z gorącym sercem byli potrzebni i wszystko było potrzebne. Cudem niczego nie brakowało.

Największym wsparciem w pracy każdej i o każdej porze były panie z Zespołu Charytatywnego – Samarytanki.

Janina Woynarowska doglądała i włączała się do najcięższych prac fizycznych. Zmieniała opatrunki, obmywała rany, dbała, aby nie doszło do odleżyn. Na życzenie chorych czytała fragmenty Pisma Świętego i poezję. To były chwile wytchnienia i duchowej radości. Zapraszała także twórców z zewnątrz na poranki artystyczne. Samarytańska Oaza w Płokach zasłynęła daleko poza ziemią chrzanowską. Ci, co stali na uboczu podglądali i dziwili się, że tak można dzielić się sobą i tym, co się ma.

Chorzy wracali do swoich domów i marzyli o tym, aby ponownie znaleźć się w Płokach. Śmierć Janiny Woynarowskiej i przeniesienie z probostwa ks. Stanisława Jałochy, przyczyniły się do upadku płoczańskiego azylu, który funkcjonował od lipca 1977 roku.

Lukę niebawem wypełnił Ośrodek Pomocy Chorym w Polance, któremu patronował duchowym wsparciem ks. prałat Zbigniew Mońko i siostra zakonna Angela (Janina Szawracka). Do pomocy stanął Zespół Charytatywny. Ośrodek w Polance działał i działa do dziś – na innych zasadach – ale jest miejscem nieodzownie pomocnym dla chorych i ich rodzin.

Człowiek staje się przez pracę...

Na początku lat 70-tych Janina Woynarowska rzuciła się w wir pracy pisarskiej. Każdą wolną chwilę spędzała pochylona nad maszyną do pisania, często zarywała noce, wystukując artykuły do czasopism katolickich i zawodowych. Pisała opracowania na potrzeby Instytutu, które służyły do celów formacyjnych wewnątrzinstytutowych, a także jako wykłady na spotkania miejscowe i zjazdy międzymiastowe, w których chętnie uczestniczyła. Nigdy nie była bierną uczestniczką. To ona była inicjatorką wybranych tematów i ich wygłaszaniem. Spotkania odbywały się w wielu miejscowościach, np. w Krynicy, Nałęczowie, Muszynie i Warszawie, a najczęściej w Krakowie.

Janina Woynarowska swoją wiedzą, życzliwością i ujmującą postawą zdobyła szerokie uznanie. W 1976 roku odbył się Międzynarodowy Kongres Instytutów Świeckich w Rzymie. Miał on doniosłe znaczenie, gdyż po raz pierwszy została wtedy przekroczona granica bloku socjalistycznego. Kongres stał się okazją do nawiązania licznych kontaktów z Instytutami innych państw. Szczególnie ważna była wymiana listów i pism zawierających cenne spostrzeżenia dotyczące spraw wewnątrzinstytutowych.

Po Kongresie w Rzymie Janina Woynarowska mogła się pochylić nad grobem św. Franciszka w Asyżu, co było dla niej doniosłym przeżyciem.

Po powrocie z Rzymu zrelacjonowała pobyt ks. kardynałowi Karolowi Wojtyle i ks. prałatowi Witoldowi Kaczowi.

Dzięki swojemu dynamicznemu i twórczemu umysłowi Janina Woynarowska wniosła własny wkład w pojmowanie zawodu pielęgniarki wskazując, że wykonywanie tego zawodu, przeżywanego jako służba Bogu i człowiekowi, jest świadczeniem Bogu i Boga – apostołowaniem. W latach 1970-1976 powstały najbardziej dojrzałe i cenne prace Janiny Woynarowskiej:

Nasza duchowość, rok 1971 (190 s. maszynopisu); Refleksje, rok 1971 (34 s. maszynopisu);

Zarys teologii pracy, rok 1972 (147 s. maszynopisu). Pielęgniarstwo powstawało na przestrzeni wielu lat.

Część opracowania została ogłoszona drukiem w księdze Służebnica Boża - Janina Woynarowska (369 s., od s. 193 do s. 283) oraz w zbiorze Myśli wybranych, rozdział Pedagogicum pielęgniarskie.

Ważnym wydarzeniem w życiu Janiny Woynarowskiej stało się uczestnictwo w Synodzie Duszpasterstwa Archidiecezji Krakowskiej w latach 1972-1979. Zgłoszone przez nią postulaty z zakresu zawodowego pielęgniarstwa na najwyższych stanowiskach i pełnieniu funkcji pokrewnych – w tym usług charytatywnych – mogły być dobrym wzorem. Postulaty zostały przyjęte i uwzględnione w uchwałach.

Duże znaczenie miały też osobiste kontakty z innymi uczestnikami Synodu. W tym czasie zacieśniła się przyjaźń Janiny Woynarowskiej z Hanną Chrzanowską – pielęgniarką z Krakowa, duchową siostrą w ofiarnym niesieniu pomocy potrzebującym.

W tym samym czasie za sprawą Janiny Woynarowskiej powstał Zespół Synodalny przy parafii św. Mikołaja w Chrzanowie. Zespół miał zapoznawać się z różnymi materiałami synodalnymi i ewentualnie wnosić swoje uwagi. Po zakończeniu Synodu zespół został przemieniony na zespół studyjny, na którym można było pogłębiać swoją wiedzę religijną i głębiej wnikać w treści Ksiąg Biblijnych.

Synod Archidiecezji Krakowskiej został zakończony w 1979 roku przez Jana Pawła II.

Na początku lat siedemdziesiątych Janina Woynarowska rozpoczęła wyższe studia w trybie zaocznym w Krakowie, na Wydziale Psychologii i Filozofii Chrzeeścijańskiej. Od ok. 1973 roku rozpoczęła pracę nad tematem "Zarys teologii pracy", który jednocześnie był częścią składową pracy magisterskej. Obrona pracy magisterskiej oraz nadanie tytułu magistra miało miejsce w latach 1978-1979.

Nic nie było przeszkodą w realizacji jej życiowych planów, ani szykany osób zawistnych, ani dojrzały wiek, ani zły stan zdrowia, bowiem nasilała się jej choroba związana ze zmianami w kręgosłupie. Częste bóle stały się trudne do zniesienia. Cierpiała i szła dalej, wnosząc w życie innych wszechstronną albertyńską posługę – dobroć, mądrość oraz ofiarne dzielenie się sobą.

Modlitwa, obowiązkowość, dyspozycyjność

Gdyby Janina Woynarowska nie miała osobowości bogatej w przymioty, takie jak obowiązkowość, dyspozycyjność czy umiłowanie modlitwy, trudno byłoby jej wypełnić wszystkie zadania wynikające z zajmowanego wysokiego stanowiska.

W modlitwie przed Najświętszym Sakramentem rozważała sprawy, które na nią oczekiwały w ciągu dnia. W Eucharystii napisała: (...) Chrystus jest treścią mojej egzystencji. Jest Tym z Którym liczę się w każdej godzinie życia, na Którym opieram każdą moją życiową decyzję. Jego Obecność we mnie daje siły, aby z dnia na dzień pokonywać niemoc fizyczną, jak i duchową, i iść dalej pomimo trudności. Chrystus, w każdej chwili mojego życia ma mi coś do powiedzenia (...).

Inni zapamiętali: (...) Niekiedy po przyjściu do kościoła św. Mikołaja w Chrzanowie szła do kaplicy św. Stanisława biskupa i tam leżała krzyżem na zimnej posadzce, prowadząc cichy dialog z Chrystusem (...).

Genowefa Rosner wspomina: (...) Uczestniczyłyśmy razem w comiesięcznych dniach skupienia i w rekolekcjach. Janina Woynarowska wyróżniała się postawą modlitewną• Pamiętam jej postać klęczącą i znikającą nagle z oczu, aby odnaleźć ją leżącą z rozpostartymi przed krzyżem ramionami (...).

Znana jest powszechnie obowiązkowość Janiny Woynarowskiej. Każdy potrzebujący, kto na nią oczekiwał, był pewien jej przyjścia w wyznaczonym czasie. Ani deszcz, ani śnieżna zawieja nie były przeszkodą. Lubiła deszcz, nie używała parasolki. Mówiła, że deszcz obmywa rany i ból. Andrzej Michalik zapamiętał: (...) Mieliśmy wieczór imieninowy, na który była zaproszona Janina Woynarowwska. Miło spędzaliśmy czas na interesującej rozmowie, a za oknami wichura kroplami deszczu bębniła po szybach. Kiedy dochodziła godzina dwudziesta, od stołu wstała Janina, przeprosiła, prosząc o wybaczenie, że musi iść do chorej na ulicę Borowcową. Zabrała ze sobą podręczną torbę z lekami i wyszła w ten ciemny, deszczowy wieczór, gnana jesiennym, lodowatym wichrem i tą swoją obowiązkowością. Ktoś przy stole powiedział – obowiązkowa, aż do bólu. Po godzinie Janina wróciła ze słowami – już jestem. Nie skarżyła się, że zziębła i przemokła, z uśmiechem powiedziała, że chora czuje się znacznie lepiej (...). To zaledwie jeden epizod – ogniwo obowiązkowości, które łączyło łańcuch jej zawodowych sukcesów. W drodze zawsze miała w ręce swój ukochany, nieodłączny Różaniec.

Tam, gdzie inni wymawiali się brakiem czasu, złym stanem zdrowia, obowiązkami rodzinnymi, stawała Janina. Reprezentowała dyspozycyjność - zawsze i wszędzie na pielęgniarskim posterunku.

Izabela Witek, także pielęgniarka, zapamiętała: (...) To było w Rzymie. W wolnych chwilach można było zakupić pamiątki. Janina także czyniła zakupy, a były to niewygodne w przewozie plastikowe baseny, na krajowym rynku wówczas niedostępne, z radością je wiozła, planując kto otrzyma ten prezent – aż z Rzymu (...).

Była przewodnią inicjatorką i wykonawczynią ciągle nowych pomysłów mających na celu podnoszenie kwalifikacji pielęgniarskich i doskonalenie świadczeń na rzecz chorych. Współpracując z Archidiecezjalnym Duszpasterstwem Rodzin i Wydziałem Charytatywnym w Krakowie czerpała najlepsze wzory.

Jako kurator w Ośrodku Adopcyjnym pośredniczyła w odnajdywaniu rodziców zastępczych dla dzieci niechcianych i porzuconych przez matki w szpitalu przeważnie tuż po porodzie. Zdarzało się, że niemowlę pozostawało na oddziale dziecięcym kilka miesięcy. Procedura adopcyjna była skomplikowana, a poszukiwanie odpowiedniej rodziny zastępczej długie. Janina Woynarowska podchodziła do adopcji z wielką troską – któż, jak nie ona, rozumiał dramat dzieci porzuconych. Mając kontakty z odpowiednimi ludźmi była w stanie przyspieszyć przysposobienie.

Maria Pawłowska wspomina: (...) Poszukiwałam dla znajomej dziecka do adopcji. Trwało to długo. A kiedy zapytałam Janinę Woynarowską czy nie wie o dziecku do przysposobienia, szybko otrzymałam odpowiedź z zawiadomieniem. Z przyszłą mamą przyjechałyśmy do Chrzanowa. Porzucone dziecko miało jedenaście miesięcy i aż sześć miesięcy przebywało w szpitalu. Janina Woynarowska w jednym dniu załatwiła formalności wraz z sądowym zezwoleniem na adopcję i tego samego dnia wróciłyśmy z maleństwem do domu (...).

Jej myśli niech powiedzą więcej: (...) Nic i nikt nie zastąpi dziecku rodziny – bez pocałunków mamy nie można zasnąć ....

W tym dniu Janina Woynarowska otrzymała od lekarza zlecenie na wyjazd, celem przeprowadzenia wywiadu z chorą mieszkającą na Berezce – pogranicze Chrzanowa. Przydzieloną karetką techniczną (nie karetką pogotowia ratującą życie) miały jechać także dwie siostry zakonne.

Janina Woynarowska postanowiła również spełnić prośbę ciężko chorej staruszki z odjętą nogą, którą można było transportować tylko na noszach. W drodze do chorej, Janina zabrała wspomnianą staruszkę na rekolekcje dla chorych w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Trzebini. Wracając od chorej z wywiadem odwiozła staruszkę do domu. Cała ta operacja odbyła się w godzinach pozasłużbowych.

Nie trzeba było długo czekać na reakcję zwierzchników. Na drugi dzień wpłynął "życzliwy donos" do Komitetu Powiatowego PZPR i władz Prezydium Powiatowej Rady Narodowej. Ten czyn uznany został za samowolę Woynarowskiej. Za złamanie Przysięgi Pielęgniarskiej oraz sprzeniewierzenie ślubowaniu jakie składają pracownicy Rad Narodowych. Wyrok był surowy: w trybie dyscyplinarnym, natychmiastowym zwolnienie z pracy i z wszystkich funkcji związanych z zawodem. Na zwołanym kolektywie kilku osób nikt nie zabrał głosu w obronie "oskarżonej". Długa cisza, to wszystko czym "uhonorowano" Janinę Woynarowską – zasłużoną pielęgniarkę, wcześniej odznaczaną krzyżami, medalami, dyplomami, listami gratulacyjnymi i gromkimi oklaskami.

Po tym incydencie Janina Woynarowska wystosowała pismo do Prezydium Powiatowej Rady Narodowej z prośbą o darowanie przewinienia z zapewnieniem, że już nigdy więcej nie użyje wozu służbowego do celów pozasłużbowych. Jednocześnie nadmieniła, że w sprawie uznanej za czyn karygodny kierowała się sercem i ludzkim poczuciem humanitaryzmu – spełnieniem życzenia ciężko chorej osoby, które było gwarantowane prawem.

Zdegradowana wybitna pielęgniarka, bogata w wiedzę medyczną i ogromne serce dla chorych została na bruku, bez umiłowanej pracy z której uczyniła misję służebną.
Dzięki interwencji lekarzy i przyjaznych pielęgniarek pozwolono Janinie wrócić do zawodu w gabinecie zabiegowym, gdzie początkujące pielęgniarki wykonywały opatrunki, iniekcje i badania ciśnienia tętniczego.

Janina Woynarowska odrzucona i poniżona przez władze samorządowe i partyjne, dla których od dawna była problemem z racji swej głębokiej religijności i współpracy z duchowieństwem Chrzanowa i Krakowa, została w miejscu najważniejszym dla siebie. Została z krucjatą cierpiących, samotnych, starych, a oni zostali z nią. I nadal mimo trudnych przeżyć swoją postawą pielęgniarskiej ofiarności uczyła pokory i szacunku dla drugiego człowieka – niosła pomoc wszystkim potrzebującym.

Pożegnanie białego dworku

Janina musiała podjąć trudną decyzję – pożegnanie z rodzinnym domem na zawsze, bowiem nie miała środków finansowych na utrzymanie tak dużego domu, który wymagał gruntownego remontu.

Niebawem zgłosił się nabywca – Stanisław Kozera, cukiernik z Chrzanowa. Podobał mu się dobrze zlokalizowany dom przy centralnej ulicy – nadawał się na kawiarnię. Chciał też tam zamieszkać z rodziną.

Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży domu Janina Woynarowska odkupiła pierwsze piętro od rodziny Krawczyków, którzy zajmowali parter domu. Do nowego mieszkania w domu przy ulicy Grunwaldzkiej 13 przeprowadziła się w 1967 roku. Niedługo też opuściła Warszawę kuzynka Janiny – Elżbieta Twaróg-Rawicz i zamieszkała z nią na stałe. Było to dobrodziejstwem dla Janiny, która zupełnie nie dbała o siebie. Kuzynka gotowała obiady i pilnowała systematyczności posiłków. Także o jej sen, który zarywała pisaniem wykładów dla młodych pielęgniarek i artykułów do pism specjalistycznych: Służba Zdrowia, Położna, Pielęgniarka. Nadal też redagowała biuletyn Ora et Labora.

Za pozostałe pieniądze ze sprzedaży domu Janina postawiła pomnik na grobie rodziców – płytę z czarnego marmuru zwieńczoną łukiem, w prześwicie którego znajduje się figura Najświętszej Marii Panny. Pomnik ma miejsce przy głównej alei wejściowej na cmentarz parafialny w Chrzanowie – kwatera 11.

Wraz ze śmiercią rodziców, mających wysoką pozycję społeczną, Janina zaczęła ją tracić. Ludzie nie pamiętają albo nie chcą pamiętać. Samotna Janina Woynarowska własną pracą zawodową oraz działalnością społeczną i charytatywną tworzyła swój status społeczny, wcale nie dbając o to. Zwykła mówić - człowiek staje się przez pracę.

Stawała się i ona, poprzez wysokie kwalifikacje pielęgniarskie i otwartość serca na wszelką krzywdę ludzką i niedolę. Mówiono – wyjątkowa, niezwykła. Ks. biskup Jan Pietraszko powiedział – wielki człowiek o wielkim sercu. A ona skromna, pochylona, zamyślona, zawsze spiesząc przemierzała ulice Chrzanowa, aby wypełniać pielęgniarskie posługi. Ci, którzy ją znali wspominają: (...) Była jedną z najbardziej znanych osób w mieście. Jej niezależność wewnętrzna była przedmiotem zazdrości – z zaciekłością i wytrwałością usiłowano pomniejszyć jej osiągnięcia nawet świadomie w bolesny sposób poniżano. Doznawała wielu upokorzeń, nie oszczędzano nawet jej wyglądu zewnętrznego. Przeżywała to wszystko bardzo boleśnie (...).

Jak natychmiast może nastąpić przewartościowanie osądu wspomina siostra Akwina ze zgromadzenia albertynek: (...) Czekałam na zabieg usunięcia migdałków przez laryngologa, z gabinetu wyszła pielęgniarka, jej wygląd wstrząsnął mną – miała twarz o urodzie trudnej do przyjęcia w pierwszej chwili, tak, że wzmógł się we mnie lęk przed zabiegiem, któremu miała asystować.

Ten zabieg trwał pół godziny. Wystarczyło, aby ten czas zmienił całkowicie odniesienie młodej pacjentki do pielęgniarki – Janiny Woynarowskięj. (...) Zostałam urzeczona jej niezwykłą delikatnością i taką anielską dobrocią z jaką asystowała przy mojej operacji, że bólu żadnego nie czułam (...).

Mój synek miał siedem lat. Czekaliśmy na badanie laryngologiczne. Wcześniej z gabinetu wychodziły zapłakane i rozkrzyczane dzieci. Lękałam się dziecka reakcji. Gdy przyszedł nasz czas, synek spokojnie usiadł na fotelu, otworzył szeroko buzię i pozwolił się zbadać. Obok asystowała Janina Woynarowska, uśmiechała się do dziecka. Po badaniu doktor profesor Gans zalecił niezwłoczną iniekcję. Pielęgniarka przygotowała strzykawkę, mały wyciągnął rączkę i powiedział – ja się nie boję ...

Janina Woynarowska odwiedzając chorych z posługą pielęgniarską znała ich potrzeby fizyczne, psychiczne, duchowe, a nade wszystko odczuwała ich pragnienia i marzenia. Chorzy przykuci do łóżek, wózków inwalidzkich, kul, zwierzali się, że tęsknią za lasem, szumem drzew, śpiewem ptaków. Inni wyznawali, że śnią o Jasnej Górze albo też pielgrzymce do Kalwarii, do której podróżowali w latach młodości.

Dla Janiny Woynarowskiej nie było rzeczy niemożliwych. Ona potrafiła spełniać marzenia ludzi chorych. Kiedy pomysł się zarysował, należało go zrealizować.

Potrzebni byli jednak ludzie otwartego serca i różnych zawodów – lekarze, pielęgniarki, silni mężczyźni do pomocy przy doprowadzeniu i wprowadzeniu chorych do samochodu. No i potrzebni byli właściciele samochodów. Ksiądz proboszcz Zbigniew Mońko też się zapalił do działania. Po Mszy św. zapraszał chętnych. Zgłaszali się. Ruszyła pierwsza pielgrzymka samochodowa z chorymi, główny cel – Kalwaria Zebrzydowska z kościołem Ojców Bernardynów.

Janina Woynarowska w szkicu literackim Radość napisała: (...) Pierwszy postój w kościele Ojców Bernardynów, położonym na wzgórzu, skąd roztacza się wspaniały widok na lasy, łąki i pola. Schorowani ludzie nie chcą wierzyć, że „wdrapali się” tak wysoko i znów mogą ujrzeć miejsca, w których byli kilkadziesiąt lat temu. I w zaciszu kościoła Msza św. celebrowana przez ks. proboszcza ze słowami homilii, które pomogą przeżywać jedną z największych tajemnic życia – cierpienie wraz z Ukrzyżowanym. Eucharystyczna uczta – Chleb Życia – łączy wszystkich w jedną rodzinę (...). Powrót do Chrzanowa, a w samym środku lasu rozdzielonego gościńcem, pojazdy się zatrzymują i wszyscy wysiadają (...). Chorzy wdychają aromat rozgrzanych jodeł i sosen. Patrzą na plamy przedzierającego się przez korony drzew słońca. Wracają wspomnienia sprzed lat – to było tak dawno ... Ale dzisiaj stał się cud, są w lesie i radują się pięknem przyrody, a przede wszystkim obecnością innych ludzi. Zbliżał się wieczór, trzeba było wracać. Z samochodów popłynęła pieśń „Wszystkie nasze dzienne sprawy”.

Nie upłynęło wiele czasu a już sami współorganizatorzy samochodowej pielgrzymki dla chorych zaczęli się dopytywać o kolejny wyjazd – dawanie radości daje obopólną radość. Zaplanowano wyjazd do pobliskiej Czernej z wiekowym klasztorem Ojców Karmelitów Bosych.

Upływał pracowity dzień za dniem. Janina Woynarowska będąc przewodniczącą Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego opracowywała wykłady i wygłaszała je dla personelu PTP w Chrzanowie oraz na zjazdach wojewódzkich i krajowych. Jej teksty ukazywały się drukiem w czasopismach związanych z zawodem pielęgniarskim np.: Pielęgniarka i Położna, Służba Zdrowia, Zdrowie. Tematy opracowane przez Janinę Woynarowską świadczące o wysokich kwalifikacjach zawodowych, były bardzo cenione i nic nie straciły na aktualności zagadnień w Służbie Zdrowia. Ale liczy się nie tylko wiedza, w przypadku Janiny Woynarowskiej – co sama podkreślała – pielęgniarstwo pojmowane jest jako służba, która żąda od powołanego do tej misji zaparcia się i wsłuchania w drugiego człowieka potrzebującego pomocy. Trudny radykalizm, lecz nie dla niej. Ona wpatrzona w Mistrza Ofiarności, mówiła: Tyle w nas wzrastania osobowości, ile zapatrujemy się w najpełniejszą Osobowość – Chrystusa. U Janiny Woynarowskiej myśl, słowo, czyn splatają się w jedno w osobowość pielęgniarki wyjątkowej, niezwykłej.

Także funkcja instruktorki powiatowej w zawodzie pielęgniarskim niosła wiele wymagań. Z jednej strony stawiało to Janinę Woynarowską wysoko w hierarchii służby zdrowia, a z drugiej strony nakładało na nią częste obowiązki kontroli i szkoleń zawodowych.

Bardzo lubiła kontakt z młodymi dziewczętami przygotowującymi się do zawodu. Sama pisała wykłady, wygłaszała je, dyskutowała. Młoda wówczas pielęgniarka Janina Radko wspomina: (...) Nam młodym pielęgniarkom imponowała wiedzą zawodową, błyskotliwą inteligencją, umiejętnością argumentacji w obronie spraw pielęgniarskich, znajomością zagadnień filozoficznych i psychologicznych, które były wysoko oceniane na zjazdach pielęgniarskich (...).

Janina Woynarowska lubiła skróty myślowe, które w swej kondensacji mogą wystarczyć za księgę: (...) Trudno dzisiaj w zaspieszonym świecie usłyszeć tęsknotę starego, chorego człowieka i wyjść naprzeciw (...). Słuchając wychodzimy z własnego egoizmu. Usłyszeć, to jest to, aby całe serce było poszerzone o sprawy, problemy i cierpienia drugiego człowieka (...).

Awans zawodowy, w kręgu duchowości, wybór i decyzja

17 stycznia 1955 roku Janina Woynarowska za wzorową pracę w Służbie Zdrowia otrzymała kolejną laudację – Srebrny Krzyż Zasługi nadany przez Radę Państwa w Warszawie. Wiele krzyży, odznak, dyplomów, oraz listów gratulacyjnych znajdowało się w szufladzie jej biurka. Janinę Woynarowską – pielęgniarkę wybitną, wyjątkową, o najwyższych kwalifikacjach zawodowych, pielęgniarkę ofiarną w służbie dla innych znał Chrzanów, Kraków i Warszawa.

1 stycznia 1956 roku otrzymała nominację na odpowiedzialne stanowisko przełożonej pielęgniarek przy Przychodni Obwodowej w Chrzanowie i przewodniczącej koła Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego.

Ogrom nowych obowiązków - wir pracy. Niczego nie zaniedbywała. Z nowych zadań wywiązywała się wzorowo. Tylko czasu było coraz mniej i coraz mniej zdrowia. Nasilały się bóle kręgosłupa. Postępowała skolioza nękająca ją od dziecka. Jej sylwetka coraz bardziej się pochylała. Nękało ją cierpienie czasem trudne do zniesienia. Leczyła się, życzliwi lekarze przypominali, czym może grozić zaniedbanie. Za ich namową, w ramach urlopu wyjeżdżała do sanatoriów, gdzie miała więcej czasu dla siebie. Po zabiegach leczniczych spacerowała zwiedzając miejscowe zabytki, chodziła na koncerty organizowane w sanatoryjnych pijalniach i podziwiała piękno przyrody. Do przyjaciół pisała listy o wszystkim. O muzyce, której jej brakowało w życiu codziennym, o książkach nieprzeczytanych na, które ma teraz czas i o urodzie lasów, parków, kojącym śpiewie ptaków. Piękno inspirowało, więc pisała wiersze i notowała skróty myślowe: (...) Tajemnicą jest każde ziarnko piasku i każda stokrotka w lesie i każdy zimowy płatek śniegu (...). Błogosławiony czas ... niedoceniany przez wielu. W wierszu pyta: (...) Czy masz czas? usiąść pod płaczącą brzozą i z szorstkością jej kory czuć smak i sens życia (...). Wracała wypoczęta i znów nie szczędziła zdrowia, tak wiele spraw było do wykonania, a jedna ważniejsza od drugiej.

Nie zaniedbywała sprawy najważniejszej – kształtowania duchowości. W 1961 roku uczestniczyła w 10-cio dniowych rekolekcjach w Rząsce, pod koniec których złożyła roczne śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Wybrała Świecki Instytut Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Krakowie. Charyzmat Instytutu – dzielenie się z innymi miłością odkupieńczą – chrystocentryczna duchowość Instytutu zanurzona w oddaniu się Maryi – były najbliższe jej światopoglądowi. Chrystus od naj wcześniej szych lat był jej Mistrzem. Jej relacje z Chrystusem rozpoczęły się od silnego przeżycia pierwszego, pełnego udziału w Eucharystii i nieustającej zacieśniającej się więzi z Chrystusem, w latach młodzieńczych. Przygotowaniem było niewątpliwie głęboko religijne wychowanie w domu rodzinnym, które – jak sama wyznawała – było największym skarbem jaki dali jej rodzice, których bardzo kochała.

Janina Woynarowska do Instytutu przystąpiła w pełni duchowej dojrzałości i świadomości. Tym wyborem podjęła decyzję życia w samotności, w pełnym oddaniu się Bogu. W testamencie duchowym Mój Jezus Chrystus napisała: (...) Żyję sama, nie założyłam rodziny, gdyż tak odczytałam drogi mojego życia, którymi prowadzi mnie Chrystus. Samotność w pełni zaakceptowana, nieraz twarda, jak samo ramię krzyża i bolesna, jak jego ciężar, hańbiąca tą hańbą nie zawinioną, którą ludzie chcą okazać człowiekowi za którym nikt nie stoi ... Tak, jak tam na Kalwarii (...).

W 1962 roku na okres dwu lat ponowiła śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. W tym samym roku otrzymała dyplom za długoletnią i ofiarną pracę w Służbie Zdrowia. Jedno drugiemu nie przeszkadzało, wręcz pomagało, bowiem duchowość wzbogaca pracę o chrześcijańskie charyzmaty, a praca taka ma znamiona najwyższych wartości humanitarnych.

W 1964 roku ponowiła śluby – długie, przemyślane kształtowanie i wzrastanie ducha. Na potrzeby Instytutu Janina Woynarowska podjęła nowy rozdział pracy – redagowanie biuletynu Ora et Labora. Módl się i pracuj... Tak jak dotychczas. Myśl i zawołanie św. Benedykta mówi wszystko. Biuletyn ma służyć celom poznawczym i formacyjnym dla innych osób związanych z Instytutem Świeckim w Krakowie.

1 grudnia 1962 roku Janina Woynarowska otrzymała nominację na stanowisko instruktorki i przełożonej pielęgniarek przy Wydziale Zdrowia i Opieki Społecznej w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Chrzanowie – najwyższa funkcja. Wraz z nominacją pojawiło się wiele nowych zadań. Między innymi jako pierwsza w województwie krakowskim podjęła się zorganizowania pielęgniarstwa środowiskowego i nowych form szkolenia - PAMEL, gdzie oprócz specjalistów z różnych dziedzin wiedzy czynny udział brały pielęgniarki, pogłębiając swoją wiedzę. Organizowała w mieście i w powiecie nowe żłobki, przychodnie specjalistyczne, ośrodki zdrowia, izby porodowe. Jej pragnieniem było, aby wypełnić wszystkie luki stwarzając mieszkańcom najmniejszych miejscowości lepsze warunki leczenia. Do najodleglejszych wsi w powiecie zorganizowała ekipy pielęgniarskie, które zadbały o szczepienia ochronne dzieci. Współpracowała z lekarzami, którzy podziwiali i popierali dynamikę jej pracy i włączyli się czynnie we wspólne działanie niesienia pomocy chorym. Byli to dr Kazimierz Lusiński, dr Emilia Szurek-Lusińska, dr Teresa Głuska, dr Mieczysław Ptak, dr Janina Pytlik i inni.

Janina Woynarowska potrafiła również osoby chore zachęcić i włączyć do współpracy – przepisywały one z oryginałów listy do chorych. Listów było setki, wychodziły co kwartał, a były redagowane przez archidiecezjalnego duszpasterza chorych w Krakowie ks. Witolda Kacza. Janina także przepisywała listy, przeważnie nocą. Znane były fakty, że chorzy załamani psychicznie swoją długoletnią chorobą nabierali radości życia czując się potrzebnymi dla innych chorych. Odczuwali duchową więź z innymi, tworząc "rodzinę chorych". Wśród takich chorych stukających na maszynie była Stanisława Sosińska – ciężko chora na nogi i kręgosłup oraz Anna Batko – dotknięta paraliżem nóg po wypadku samochodowym.

Wspomina Anna Batko: (...) W moim życiu odegrała ważną rolę. Z nią i poprzez nią odzyskiwałam zdrowie, sprawność i wracałam do równowagi psychicznej. Była stałym łącznikiem między mną a lekarzem. Stworzyła "pomost" do parafialnego kościoła, proboszcza i sióstr zakonnych. Ona była filarem mojej słabnącej konstrukcji wewnętrznej. Mijało załamanie i zdruzgotanie wynikające z daleko posuniętego inwalidztwa. Zaczęłam dostrzegać nowe, dotąd utajone dla mnie walory życia (..).

Janina Woynarowska miłośniczka literatury i muzyki zapragnęła wykorzystać i tę dziedzinę. Dla personelu lekarskiego, pielęgniarskiego i dla pracowników pomocniczych zaczęła organizować wieczory literackie i muzyczne. Pomysł okazał się znakomity i spotkał się z dużym zainteresowaniem personelu szpitala. O odchodzących na emeryturę także pamiętała, organizując im uroczyste pożegnania, a potem z różnych okazji spotkania. Dzięki nowej zaszczytnej funkcji przełożonej wywierała dobroczynny wpływ na ogromny krąg personelu średniego szpitala i lecznictwa otwartego, poradni specjalistycznych, przychodni przyzakładowych, komórek pielęgniarsko-higienicznych w szkołach, w Chrzanowie, w Trzebini, w Chełmku, w Krzeszowicach i innych miejscowościach. Wiązało się to z nieustannym czuwaniem i wizytacjami. Nadal najważniejszy był dla Janiny Woynarowskiej bezpośredni kontakt z chorymi pacjentami. Okresowo – w wyznaczonych dniach – była asystentką dr Stanisława Chwaliboga – chirurga na oddziale chirurgicznym w szpitalu w Chrzanowie. Przez kilka lat, dwa razy w tygodniu asystowała prof. dr Jerzemu Gansowi – laryngologowi dojeżdżającemu z krakowskiej kliniki do Chrzanowa, następnie przy zabiegach laryngologicznych dr Janinie Pokrzyk.

W życiu Janiny Woynarowskiej niezwykle bogato splatały się racjonalizm rozumu z twórczą wyobraźnią i głębią duchową. Zapisała: (...) Jak się daje, ma się więcej, bo się człowiek ciągle napełnia. Człowiek musi być głęboką studnią, by mógł z siebie czerpać ...

W 1966 roku Janina Woynarowska złożyła Śluby Wieczyste na ręce ks. kardynała Karola Wojtyły, w obecności założyciela Instytutu ks. Witolda Kacza. Ślubowała wielkie pochylenie przed Bogiem w modlitwie i pokorze – na zawsze, obiecała pozostać na stanowisku pracy i zainteresowaniach z nią związanych – w świecie. Biały fartuch pielęgniarski i biały czepek z czarnym paskiem nadal nosiła z godnością, a w sercu zachowała tajemnicę znaną Bogu i niewielu zaufanym.

Na co dzień ubierała się skromnie w ciemne kolory czerni i granatu. Jeśli biel to bluzki i popielate swetry. Mówili i mówią: była niestarannie ubrana. Mówili i mówią: była opryskliwa. Mówili i mówią: zaniedbywała swoje obowiązki. Mówili i mówią małostkowi, którzy nie chcą i nie potrafią dostrzec spraw wielkich. Była jedną z najbardziej znanych osób w mieście. Mówili i mówią, bo jej bezinteresowność, wiedza i niezależność były przedmiotem zazdrości.

Niewiele osób wyczuwało w niej inną hierarchię wartości – głębię duchową, której nie eksponowała, lecz która emanowała poprzez spojrzenie pięknych, lśniących czernią oczu i tajemniczy półuśmiech.

Na początku lat 60-tych, po trudach organizacyjnych i prawnej legalizacji, ruszyło pełną parą pielęgniarstwo środowiskowe. To był ważny dzień, w którym pierwsza pielęgniarka zapukała do pierwszych drzwi chorego. Chorym, którzy nie mogli wychodzić z domu teraz przysługiwało wiele świadczeń – iniekcje, pobieranie krwi na badania, mierzenie ciśnienia tętniczego, pomoc w drobnych zakupach. Pielęgniarka stała się żywym pomostem pomiędzy chorym i lekarzem. I chociaż w małej cząstce zaspokojeniem tęsknoty do zwykłej ludzkiej rozmowy.

Janina Woynarowska – główna organizatorka – czuwała, wizytowała i była szczęśliwa widząc uśmiech zadowolenia na twarzach schorowanych, samotnych ludzi: (...) Szczęśliwi ludzie, którzy spotkali człowieka dobrego (...).

Dynamika pracy, dynamika duchowości

Dzień wypełniony pracą. Codziennie przed pracą Eucharystia święta i modlitewna adoracja Chrystusa na Krzyżu.

Janina Woynarowska w Mój Jezus Chrystus napisała: W życiu moim zajął pierwsze miejsce, jest dla mnie wszystkim (...) w codziennym przeżywaniu wiary, którą wyniosłam z domu rodzinnego, jako największy skarb, największe dobro.

Pielgniarka w służebnej postawie świadomego wyboru hojnie obdzielała chorych, samotnych i ubogich twórczymi znamionami jedności krzyża i pracy.

Jej dewizą życiową było ewangeliczne przesłanie: Kto mieszka we mnie, a Ja w nim, ten wiele owocu przynosi.

Pracę zawodową poszerzała o działalność społeczną i charytatywną. Była wszędzie tam, skąd przychodziły sygnały i czuła, że była potrzebna, wszędzie tam, gdzie mogła nieść pomoc. Nadal poszerzała swoje kwalifikacje.

W 1951 roku ukończyła kurs przetaczania krwi. Jej wyjątkowe zaangażowanie w zawód i sumienność zostają zauważone. 8 kwietnia 1951 roku Ministerstwo Zdrowia w Warszawie przyznało Janinie Woynarowskiej Odznakę za Wzorową Pracę w Służbie Zdrowia. Zjednywała sobie coraz większe uznanie wśród przełożonych, zwłaszcza wśród personelu lekarzy z którymi współpracowała. Doktor Kazimierz Lusiński napisał: (...) Niezwykła osobowość siostry Janiny, empatia w kontakcie z chorymi, zaleta świetnej współpracy w zespole dawały się odczuć już w pierwszych z nią kontaktach. Dysponowała bogactwem inteligencji i fachowości, kulturą pracy. Była darem dla Chrzanowa i nie tylko (...).

Obok zasłużonego szacunku pojawiały się przejawy zazdrości. Ludzie z głupoty i zawiści rzucali jej kłody pod nogi. Znosiła to z cierpliwością, chociaż obłuda, kłamstwo i chamstwo zawsze sprawiały ból. Ludzka słabość i chęć zagarnięcia zasług innych tylko dla siebie nie ma granic. Dnia 17 stycznia 1953 roku Rada Państwa nadała Janinie Woynarowskiej Medal X-lecia za zasługi w pracy pielęgniarskiej.

Niebawem spadł kolejny dotkliwy cios – 2 lipca 1953 roku umarła matka, Maria Woynarowska. Na pogrzebie Janina zasłabła i zemdlała. Wezwana karetka pogotowia odwiozła chorą do szpitala. Od lat cierpiała na chorobę wrzodową żołądka – nastąpił ponowny atak, krwotok. W dowodzie osobistym miała wpisaną grupę krwi (ORH-), na wypadek koniecznej transfuzji ratującej życie. W szpitalu otoczona opieką medyczną i pielęgniarską wracała do utraconych sił. Interesowała się innymi chorymi na sąsiednich łóżkach i w salach. Jej uwagę zwróciła młoda dziewczyna od wielu tygodni przykuta do łóżka po operacji nogi. Przychodziła do niej z uśmiechem, aby pomóc w codziennej toalecie, a potem uczyć stawiania pierwszych kroków na rozpostartym na podłodze kocu. Tą chorą była pisząca te słowa. Obok leżała mała dziewczynka Marysia, która była po operacji wyrostka robaczkowego. Jej stan był ciężki – zapalenie otrzewnej. Cierpiała, płakała dzień i noc, cały czas czuwała nad nią zrozpaczona matka. Janina widząc jej przemęczenie wyręczała ją, aby ta mogła odpocząć. Kiedy Janina brała dziewczynkę na ręce mała przestawała płakać i była spokojniejsza. Dla Marysi nie było ratunku. Umarła na rękach Janiny Woynarowskiej. Dla rozpaczającej matki Janina była wsparciem, pomogła w wielu przykrych sprawach związanych z załatwieniem pośmiertnych formalności. Obie panie bardzo zbliżyły się do siebie. Znajomości zawarte przy szpitalnych łóżkach przerodziły się - w obu przypadkach - w przyjaźń całego życia.

Janina Woynarowska po powrocie ze szpitala do pustego domu – już bez ukochanej matki, która zawsze oczekiwała na córkę wpatrując się w okno – poczuła się boleśnie osamotniona. Była sama, ale nie samotna – to tajemnica posiadania głębokiej i żywej wiary. Po latach powstał sercem napisany jeden z najpiękniejszych wierszy:

Nie urodziła, ale dała Miłość,
którą otuliła na zawsze bezbronną, sierocą istotę•
W swoje życie zaprosiła,
swoim życiem się podzieliła – czuwając dzień i noc gotowością czułych rąk.
Światłem pogodnych spojrzeń rozpraszała lęk dziecięcego serca,
które ...
Nieustającą pieśń śpiewa – Mateńko...

Janina Woynarowska nie chciała założyć rodziny, inaczej odczytała drogę swojego życia. Oświadczyny lekarza, który pragnął jej pomagać i pragnął ją wspierać w trudach życia – znał je bowiem – odrzuciła na zawsze. Napisała: (...) Moja samotność jest oddana drugiemu człowiekowi, znajdującemu się w potrzebie (...) i czas, którym rozporządzam, oddając do dyspozycji słabym i cierpiącym (...).

Rok 1953 był przełomowy w życiu Janiny Woynarowskiej. Nawiązała kontakt z ks. Witoldem Kaczem z Krakowa, wcześniej już znanym z czasów ,,żywego Różańca Dziewcząt" w Chrzanowie – był ich rekolekcjonistą. Represjonowany przez Służby Bezpieczeństwa PRL i osadzony w więzieniu powrócił z trwałym kalectwem nóg. W Krakowie w tym czasie istniał – w utajnieniu – Instytut Świeckich Konsekrowanych Chrystusa Odkupiciela Człowieka. Ks. Witold Kacz był jego przełożonym i ojcem duchowym. Do Instytutu – po ślubach okresowych lub wieczystych mogli przystąpić gotowi pełnić apostolstwo świeckie dokonujące się w warunkach normalnej codzienności, ale zgodnie z surową regułą obowiązującą świeckich konsekrowanych. Mogli nadal pracować w swoich zawodach stosownych do wiedzy i wykształcenia. Janina Woynarowska przygotowywała się duchowo do podjęcia wielkiej i trudnej decyzji.

W 1953 roku Janina Woynarowska oddała czerwoną legitymację i przestała być członkiem partii komunistycznej PZPR. Pozostała przy Lidze Kobiet – organizacji parapolitycznej, która była w jakiejś mierze użyteczna w niesieniu pomocy ludziom potrzebującym. Wnioski Janiny Woynarowskiej były rozpatrywane pozytywnie – a było ich wiele. Zgłaszała każde braki i potrzeby ubogich rodzin, w których wszystkiego brakowało: chleba, mleka, lekarstw i opału. Niejednokrotnie potrzebne były natychmiastowe remonty mieszkań. Dzieci nie miały butów, okryć, książek i zeszytów. Stale chorowały, więc konieczne były wyjazdy na leczenie do sanatorium. Inne dzieci mające problemy z nauką i nie otrzymujące promocji do klas następnych potrzebowały korepetycji. W latach 50-tych i 60-tych zarejestrowanych było aż 50 rodzin, popadłych w nędzę z powodów losowych, a także z nieodpowiedzialności i zwykłego lenistwa. Były też rodziny patologiczne, wyniszczone alkoholizmem i innymi nałogami. Te rodziny były najtrudniejsze. Nieprzystępne, wulgarne, zamknięte na przejawy dobra, odpychające wyciągniętą, pomocną dłoń. Janina Woynarowska zastraszana – mimo wszystko – pukała do drzwi i takich rodzin. Przede wszystkim bolała nad nędznym życiem dzieci – odsuniętych od Boga, od nauki, od normalności życia w spokoju. Wiele dzieci z tych rodzin nie było nawet ochrzczonych. Długo pracowała nad zgodą rodziców, a kiedy takie przyzwolenie otrzymała, stawała się często dla tych dzieci chrzestną matką. Ona miała w Chrzanowie największą ilość chrześniaków. Pamiętała o nich i obdarowywała drobnymi upominkami – książkami, zeszytami, słodyczami. Zubożałe rodziny zamieszkiwały stare, zniszczone kamienice, do których przez ciemne bramy strach było wejść. Ona wchodziła, niosła dobro swojego serca. Znała słowa Brata Rogera z Taize i wcielała je w czyn: Twoja modlitwa nabiera pełni, gdy stanowi jedno z twoim trudem. Nie lękała się trudu, znała jego ciężar i sama go sobie nakładała.

Wielorakiego rodzaju była pomoc świadczona przez Janinę Woynarowską osobom samotnym i całym rodzinom. Józefa Ryś zapisała: (..) Pochodzę z licznej rodziny zubożałej na skutek nieodpowiedzialności ojca zniszczonego przez alkoholizm. Często głodowałam, nie miałam nawet na czym spać. Narastał we mnie żal. Myślałam o samobójstwie. Pewnego dnia zapukała do naszej rodzinnej biedoty Janina Woynarowska. Wniosła nadzieję, stała się moim Aniołem Stróżem. Przynosiła ze sobą różne rzeczy, sweterki, buciki, kurteczki – wszystko pasowało. Kiedy miałam 13 lat – wystarała się dla mnie o pracę, odprowadzałam troje dzieci do przedszkola, za pieniądze zapracowane mogłam kupić zeszyty i książki dla siebie i mojego rodzeństwa. Postarała się, abym miała na czym spać. Ustawione w kąciku łóżko stało się miejscem własnym do spokojnego snu (...).

Helena Chłopek wspomina: (...) Był rok 1953, godzina 22.00, synek dusił się w ataku astmy. Wzywałam o pomoc do Boga. Ktoś zapukał do drzwi, w progu stała Janina Woynarowska. Skąd wiedziała, że jest potrzebna? Po zastrzyku – zawsze miała przy sobie pełną torebkę lekarstw – maleńki synek zasnął, a ja wiedziałam, że to Bóg ją przysłał. Janina została jego chrzestną matką (...). Pomagała bezinteresownie. Bez wyjątku każdemu, kto pomocy potrzebował. Byłam świadkiem, kiedy spieszyła do osoby, która wcześniej ją skrzywdziła złym słowem czy pomówieniem. Potrafiła przebaczać(...).

Sama o sobie napisała: (...) Znajomość zaczęła się jak zwykle przy robieniu zastrzyków. Małżeństwo starsze, bezdzietne. On ateista, ona Żydówka. Jego choroba ciągnęła się latami w oddaleniu od Boga. Drogą zbliżenia do Boga było – myślę – apostolstwo dobroci i cierpliwości. To trwało kilka lat. Przyszedł wreszcie moment, kiedy w tym domu zjawił się z kapłanem – Chrystus. Komunikowali oboje. Mężczyzna zaopatrzony odszedł spokojny w przyszłe życie (...).

Najpierw duch a potem ciało – zwykła mówić wstępując w dom ludzi wierzących i obojętnych, a nawet wrogo nastawionych na najwyższe dobro życia, może nieświadomych tego dobra. Apostolstwo dobroci i cierpliwości świadczone w każdym przypadku i dla każdego - owocowało dobrem. (...) Światłem i ciepłem jest dobro, ale aby czynić dobro, trzeba być dobrym (...). Myśli Janiny Woynarowskiej są jak perły nieprzemijającej urody, ale w przypadku słów lepiej powiedzieć - nieprzemijającej mądrości.

Wolność! Kontynuacja nauki, praca zawodowa, zainteresowania

Wolność! Po latach okupacji niemieckiej Chrzanów dźwigał się do nowego życia. Miasto nie było zrujnowane nalotami najeźdźcy. Ludzie byli zrujnowani grozą wojny. Wiele rodzin popadło w ubóstwo. Z wielu rodzin wywieziono bliskich do obozów zagłady, do obozów pracy w III Rzeszy Niemieckiej, do pracy w gospodarstwach ziemskich bogaczy. W każdym przypadku była to praca niewolnicza, ponad ludzkie siły. Ci co przeżyli, teraz wracali wyniszczeni i schorowani. Wielu nie wróciło wcale.

Nowa władza samorządowa Polski Ludowej zezwoliła rodzinie Woynarowskich na powrót do własnego domu przy Alei Henryka 24. Dom – a raczej wnętrze domu – było zdewastowane. Zniszczone ściany, nieczynne piece, przetrzebione meble, a to, co dało się wynieść – zniknęło. Janina idąc ulicami spotykała niejednokrotnie osoby ubrane w sukienki i płaszcze należące kiedyś do niej i jej matki. Opuszczała wówczas wzrok, jakby się wstydząc za nich, wszystko tłumacząc – takie czasy.

Rodzinny dom, kiedyś przytulny teraz z pustymi pokojami, wydawał się oschły i ogromny. Niebawem dom się zaludnił, a nawet przeludnił. Tak jak kiedyś, stał się domem otwartym dla tych, którzy nie mieli dachu nad głową. Do Chrzanowa przybywali także repatrianci ze Wschodu, im też trzeba było pomóc. Janina postarała się zdobyć łóżka i koce z demobilu. Życzliwi znajomi też pomagali w czym mogli. Najtrudniej było z wyżywieniem. Ale i o to Janina zadbała - w porze obiadowej na stole zawsze była gorąca zupa i chleb. Znajomi lekarze dr Kazimierza Woynarowskiego z czasów przedwojennych pomagali chorym nieodpłatnie. Było ubogo, ale życzliwie. Życie domowe nabrało sensu, oddychało chrześcijańską atmosferą, a dom stał się prawdziwą ostoją ludzi ubogich.

Dzień 21 maja 1945 roku przyniósł Janinie ogromny smutek – zmarł dr Kazimierz Witold Woynarowski. Matka i córka boleśnie przeżyły śmierć – zostały bez wsparcia oraz kochającej i przyjaznej opieki. W tych trudnych chwilach, które przedłużyły się w lata, przy pani Marii i jej córce blisko stanęły życzliwe i przyjazne osoby. Były to panie: Maria Kobyłecka, siostry Janina i Natalia Kowalskie, Katarzyna Kałużniacka, Elżbieta Szlec, Alina Stach – córka oficera zamordowanego w Katyniu. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że były to panie z rodzin repatrianckich – przesiedleńców z Kresów Wschodnich – upokorzonych niedolą, pogardą, utratą życiowego dobytku.

Janina Woynarowska już w 1945 roku podjęła pracę w Przychodni Obwodowej przy ulicy Koniewa 19 (aktualna nazwa Zakład Lecznictwa Ambulatoryjnego przy ulicy Sokoła 19), na stanowisku młodszej higienistki. Po pół roku otrzymała awans na starszą higienistkę, co wiązało się z podniesieniem miesięcznego wynagrodzenia. Janina Woynarowska nie była osobą surową. Przed wojną, i jakiś czas po wojnie, pomagała swojemu ojcu w jego gabinecie prywatnym - prowadziła kartotekę, wypisywała recepty, przysłuchiwała się stawianym diagnozom. Znała podstawy języka łacińskiego, obowiązującego przed okupacją w Gimnazjum. Od dziecka pragnęła studiować nauki medyczne, czego pragnęli również jej rodzice. Początkowo pracowała w gabinecie zabiegowym. Jednocześnie aktywnym członkostwem włączyła się w ruch działalności PCK i w działalność zawiązanego wówczas Związku Zawodowego PCK i ZUS. Chłonęła każdą wiedzę pomocną w jej pracy zawodowej. Miała umysł otwarty i bystry. 26 czerwca 1946 roku mogła już złożyć pielęgniarskie ślubowanie według obowiązujących słów roty:

„Przyrzekam, że na powierzonym stanowisku wykonywać będę swoje obowiązki i czynności służbowe, wedle najlepszej swej woli i polecenia swych przełożonych spełniać będę sumiennie i dokładnie. Strzec będę powagi i godności mego zawodu”.

Jednocześnie z podjętą pracą zawodową, kontynuowała naukę przerwaną wybuchem II wojny światowej (w trakcie której uczestniczyła w zajęciach na tajnych kompletach). W 1947 roku ukończyła także kurs doszkalający dla pracowników Ubezpieczalni Społecznej.

W 1947 roku zawiązało się przy parafii św. Mikołaja koło "Żywego Różańca" dla dziewcząt. Opiekunem koła był ks. Jan Wolny, proboszcz. Janina Woynarowska z potrzeby serca i duszy przystąpiła do koła i stała się znakomitym organizatorem i animatorem. Przygotowywała do inscenizacji scenki dobrane tematycznie do czasu liturgicznego kalendarza. W okresie Bożego Narodzenia były to zawsze "Jasełka" i "Mikołajki" dla dzieci. Adwent, majowy miesiąc Maryjny, żywoty świętych, "Żywy Różaniec" – wiele było radosnej pracy. Do koła należało wiele dziewcząt z Gimnazjum i Liceum, które były recytatorkami. Młodzież spragniona była wolności słowa.

Zebrania plenarne i organizacyjne odbywały się w mieszkaniu Marii Świtałównej przy ulicy Krakowskiej 6. Była ona nadzelatorką 13 koła (Zelator - opiekuje się jedną Różą Różańcową, w skład której wchodzą wszystkie Tajemnice Różańca. Nadzelator - opiekuje się wieloma Różami Różańcowymi oraz pełni rolę organizatora spotkań).

Janina była bardzo lubiana przez dziewczęta. Wszystkich zjednywał jej uśmiech i głębokie spojrzenie pięknych oczu. Była oczytana, miała dużą wiedzę literacką. Interesowała się psychologią i filozofią. Już wtedy ujawnił się jej talent poetycki, pisała wiersze.

Współpracowała z ks. Witoldem Kaczem z Krakowa, który prowadził rekolekcje dla członkiń ,,żywego Różańca".

Wolność w Polsce Ludowej niebawem okazała się zniewoleniem. Szykany i represje były codziennością. Odgórnym nakazem zabroniono działalności wszelkim stowarzyszeniom i kołom z "duszą" chrześcijańską, katolicką. Koło "Żywego Różańca" zostało zlikwidowane w 1950 roku. Zlikwidowano "Sodalicję Mariańską" oraz inne zgrupowania młodzieżowe i dla dorosłych. Ze ścian szpitali, szkół i instytucji zaczęły znikać krzyże. Zostawały po nich jaśniejsze plamy. Dziewczęta z chrzanowskiego koła różańcowego spotykały się jeszcze jakiś czas w prywatnym mieszkaniu Marii Świtałównej. Także wtedy Janina Woynarowska była duszą tajnych rozmów.

Trzeba jeszcze wrócić do roku 1947 – wtedy Janinie Woynarowskiej wydano legitymację PZPR. Nasuwa się pytanie – dlaczego osoba o ukształtowanej religijności, praktykująca, tak bliska krzyża sercem, myślą, życiem, podjęła taką decyzję. Czy zwabiona powszechnie krążącą opinią o łatwiejszym dostaniu się na studia medyczne? Czy ułatwieniem w egzekwowaniu – od urzędu samorządowego oraz partii – pomocy dla biednych i chorych? Taką pomoc dla najbiedniejszych rodzin rzeczywiście otrzymywała – były to kartki na chleb, mleko i cukier. Dzieciom z tych rodzin załatwiała wyjazdy na wakacje, a także do sanatoriów, gdy była taka potrzeba.

A może została wchłonięta jako członkini PPS w zjednoczoną z PPR partię PZPR? Wszak ojciec Janiny Woynarowskiej sympatyzował z PPS.

Pytania te znajdą zawsze jedną wiarygodną odpowiedź – milczenie. Janina Woynarowska dwukrotnie nie dostała się na studia medyczne. Powiadomienia przychodziły do adresatki z adnotacją – „z braku miejsc”. Zrezygnowała. Marzenie stało się nieosiągalne, pozostało niespełnione. Poprzestała na uzyskaniu zaszczytnego Świadectwa Państwowego Pielęgniarki Dyplomowanej. Świadectwo nr 1547 wydano w Warszawie w roku 1950. Pielęgniarka w białym czepku z czarnym paskiem przekroczyła złoty próg zawodu, który podjęła z pełną odpowiedzialnością i poświęceniem, czyniąc z zawodu misję swojego życia. Napisała: Zawód pracownika Służby Zdrowia bez miłości, staje się jałowym ugorem.

Dom rodzinny, dzieciństwo, nauka

Janina Woynarowska urodziła się 10 maja 1923 roku w Piwnicznej (wg starego podziału administracyjnego dawny powiat nowosądecki, województwo krakowskie).

Nazwisko jej biologicznych rodziców i pierwsze lata niemowlęctwa oraz wczesnego dzieciństwa nie są znane. Nie jest znana także data ani miejsce skąd dziecko zostało przejęte na wychowanie drogą adopcji.

Adoptowana została przez małżeństwo Woynarowskich: Marię Jadwigę córkę Stanisława Twaróg i Bronisławy z domu Pietraszkiewicz. Maria Jadwiga była prawdopodobnie wcześniej wdową, gdyż przy jej nazwisku pojawia się w dokumentach także nazwisko Życzkowska. Urodziła się w Przemyślu dnia 26 lipca 1888 roku. Kazimierz Witold Strzemię-Woynarowski urodził się w Stryju, w grudniu 1869 roku. Był cenionym doktorem nauk medycznych na stanowisku lekarza naczelnego Ubezpieczalni w Chrzanowie. Ordynował także w swoim gabinecie. Pełnił jednocześnie zaszczytną funkcję prezesa Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół". Pułkownik w stanie spoczynku. Maria Jadwiga Woynarowska zajmowała się prowadzeniem domu.

Dom Woynarowskich był domem otwartym. Dla inteligencji organizowane były spotkania towarzyskie, dla ubogich wydawane posiłki, a także świadczona pomoc materialna i pomoc medyczna.

W Kościelcu, dzielnicy Chrzanowa, w pałacu hrabiostwa Starzeńskich działało Towarzystwo św. Wincentego á Paulo zajmujące się wszelką pomocą dla potrzebujących. W tę działalność charytatywną włączyła się czynnie Maria Jadwiga Woynarowska.

W atmosferze religijności, patriotyzmu, wysokiej kultury i korzystania z jej dóbr, a przede wszystkim z żywych przykładów otwartości serca rodziców dla innych, wychowywała się adoptowana córeczka Janina.

Nie jest znana dokładna data osiedlenia się rodziny Woynarowskich w Chrzanowie, gdzie zamieszkali we własnym domu, zwanym „białym dworkiem”, przy Alei Henryka nr 24. Był to koniec lat dwudziestych XX-go wieku. Wówczas rodzina Woynarowskich z nieodłącznym pieskiem Karuskiem dała się poznać mieszkańcom miasta spacerując po chrzanowskich ulicach. Zwracali na siebie uwagę eleganckim strojem. Szczeególnie Janeczka ubierana była w barwne sukienki z falbankami i kokardy we włosach. Podczas jednego ze spacerów pani Maria zauważyła za ogrodzeniem przy ul. Świętokrzyskiej małą dziewczynkę z kobietą zrywającą kwiaty w ogrodzie i zapytała czy jest jej matką. Zapytała czy Marysia - tak było małej na imię – nie chciałaby zaprzyjaźnić się z Janeczką. Pani Maria Woynarowska zapewniła, że po Marysię będzie przychodził ktoś starszy i będzie ją odprowadzał do domu. Było to wiosną 1929 roku. Dziewczynki miały po 6 lat.

Marysia i Janeczka zostały przyjaciółkami na całe życie. Po wielu latach, już po śmierci Janiny Woynarowskiej, Maria Lubasz-Kostrz spisała najpełniejsze i barwne wspomnienia wspólnego koleżeństwa z lat dziecięcych, młodzieńczych i dojrzałych.

Atmosfera tego domu była niezwykła. Dom miał duże pokoje, stylowe meble, dawał miły spokój. Dominowała w nim muzyka, malarstwo, literatura. Państwo Woynarowscy urządzali dla przyjaciół wieczory towarzyskie. Stałymi bywalcami było burmistrzostwo Smoleniów wraz z córkami Anią i Krystyną, pani Szurkowa i pan Leszczyński. Bywali lekarze zaprzyjaźnieni z doktorem oraz panie z Towarzystwa św. Wincentego ci Paulo, w którym działała pani domu.

Dom w szczególnych chwilach rozbrzmiewał koncertami Chopina i Moniuszki. Wspólnie śpiewano pieśni patriotyczne i czytano wiersze. W święta Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, także w uroczystości rodzinne – imieniny, urodziny i ważne daty w życiu rodziny miłym gościem był ks. Krzeptowski. Ulubienicą towarzystwa była Oleńka Ochniczówna, utalentowana uczennica Szkoły Muzycznej. Jej gra na pianinie porywała słuchaczy.

Państwo Woynarowscy bardzo kochali adoptowaną córeczkę. Od pierwszej chwili otoczyli ją czułą opieką i miłością. Janeczka całym sercem wtuliła się w ich piękną obecność, odwzajemniając swoim uczuciem wdzięczność za wszystko, co za ich pośrednictwem dał jej los. Umiała okazać swoją radość i uradować rodziców.

Wspomina Maria Lubasz-Kostrz: (...) Na każde imieniny, rodzinne uroczystości i święta kościelne Janina recytowała wiersze, śpiewała piosenki i grała na pianinie. Wspólnie stroiłyśmy w kwiaty i wstążki fotele, na których podczas tych miłych chwil siedzieli jej rodzice, również bardzo szczęśliwi. Wieczorem schodzili się goście do salonu, a my bawiłyśmy się w jadalni. Często przyjeżdżał do Janeczki kuzyn Leszek, bardzo go lubiła, znał dużo zabaw i ładnie opowiadał przeczytane książki. W lecie bawiliśmy się w przylegającym do domu ogrodzie. A w zimę chodziliśmy na lodowisko do „Sokoła” przy ulicy Sokoła. Obie uwielbiałyśmy jazdę na łyżwach, ale zabawy w śnieżki też były miłe.

Najpiękniejsze wspomnienia związane są z okresem świąt Bożego Narodzenia. Na początku grudnia zaczynałyśmy robić choinkowe zabawki z bibuły, słomki i staniolu – mnóstwo było kolorowych łańcuszków, pajacyków, laleczek. Bardzo dużą choinkę ustawiano w salonie.

Była oświetlona świeczkami. Po wigilii w moim domu przychodziłam na wigilię do Janeczki, gdzie zawsze gościło dużo osób wraz z ks. Krzeptowskim, który zaczynał wieczerzę czytaniem fragmentu z Pisma Świętego. Potem łamaliśmy się opłatkiem i razem śpiewaliśmy kolędy. Na stole było dużo potraw. Do dzisiaj pamiętam smak pasztecików z ryb. Pamiętał także o nas Aniołek, który spod choinki wyjmował prezenty i rozdawał wszystkim obecnym. Znów kolędy, kolędy, kolędy, kolędy. Kruczowłosa Oleńka Ochnicznówna grała na pianinie i śpiewała solo, miała piękny głos. W tym domu poznałam piękno i całe bogactwo życia rodzinnego, a także jego wartość. Poprzez piękne dzieciństwo Janeczki i moje dzieciństwo stało się piękniejsze i bogatsze.

Janeczka dwie pierwsze klasy szkoły podstawowej przerabiała w domu. Była delikatna i krucha, często chorowała. Do szkoły podstawowej zaczęła uczęszczać w trzeciej klasie. Szkoła nr 3 była nie dalej jak 150 metrów od domu Janeczki. Odprowadzali ją i przyprowadzali rodzice i nieodłączny piesek Karusek. Czasem rodziców zastępował adiutant, który nosił teczkę szkolną Janeczki. Była bardzo dobrą i koleżeńską uczennicą, która chętnie pomagała słabszym uczniom.

Wspomina Maria Lubasz-Kostrz: (...) W trzeciej klasie poszłyśmy razem do I Komunii Świętej. Janeczka bardzo głęboko przeżyła spotkanie z Panem Jezusem. Była wzruszona, płakała. Mamusia Janeczki była z nami na przyjęciu w szkole na wspólnym po komunijnym śniadaniu. Było kakaowe ciasto i herbata. Wielka szkoda, że nasze wspólne zdjęcie nie udało się. Zaraz potem były imieniny Janeczki – 24 czerwca. Na tarasie, pod parasolem zajadałyśmy poziomki z bitą śmietaną i lody domowej roboty. Panowała radosna atmosfera. Mamusia Janeczki lubiła z nami rozmawiać i czytać nam książki (...). Mijały wspólne, szczęśliwe lata. W starszych klasach chodziłyśmy z nauczycielką na odpowiednie filmy i jeździłyśmy do teatru do Krakowa. Rodzice Janeczki płacili zawsze najbiedniejszym dziewczynkom za bilety.

Po ukończeniu Szkoły Podstawowej nr 3 zdałyśmy egzaminy do Prywatnego, Żeńskiego Gimnazjum im. Michaliny Mościckiej w Chrzanowie. Przez jakiś czas siedziałyśmy razem w pierwszej ławce. Janeczka nadal bardzo dobrze się uczyła. I była bardzo koleżeńska, chętnie pożyczała lektury całej klasie. Mało było książek wówczas, a biblioteka rodziców Janeczki była wypełniona księgozbiorem znakomitej klasyki literatury i poezji. I jeszcze trzeba wspomnieć, jak droga była nauka w Gimnazjum: miesięczne czesne wynosiło 30 zł plus 5 zł na Komitet Rodzicielski i 5 zł z korzystania szkolnej biblioteki. Za ocenę niedostateczną płaciło się 100 zł. Uczennice wzorowe miały różne ulgi (...).

Do trzeciej klasy gimnazjalnej w roku 1938-1939 przybyła nowa uczennica – Zofia Nawojowska. Była córką burmistrza w Bochni, który z całą rodziną osiedlił się w Chrzanowie, gdzie otrzymał korzystną posadę. Janina i Zofia bardzo się polubiły od pierwszej chwili. Zofia była ładną blondynką i wzorową uczennicą. Inteligentna, kulturalna, wyróżniała się układnym sposobem bycia. Wspomina Zofia Nawojowska-Cichocka: (...) Byłyśmy dobrymi koleżankami. Razem przeżywałyśmy radości sukcesów i razem smuciłyśmy się porażkami. Żartowałyśmy na przerwach i snułyśmy plany na przyszłość. Niewiele czasu spędzałyśmy po lekcjach. Janeczka tego nie pragnęła. Nawet ze szkoły nie wracałyśmy razem. Na nią zawsze czekali przed szkołą jej rodzice. Z nimi szła na spacer, a potem wracała do domu. Ona miała ich. Nas nie potrzebowała na dłużej (...).

Dobiegał koniec roku szkolnego. Dziewczęta snuły wakacyjne plany. Przed szkolnym budynkiem żegnały się słowami – do września, już w czwartej! We wrześniu zawyły syreny nad miastem i nad całym krajem. Wojna! Najeźdźca niemiecki runął siejąc zniszczenie. Zapanowała ogólna groza zniewolenia i śmierci.

Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku zrujnował spokojną harmonię życia rodziny Woynarowskich. Janeczka nie poszła do IV klasy gimnazjalnej kontynuować nauki. Wszystko zaczęło się dziać inaczej. Nastał długi mrok okupacji niemieckiej. Rodzice Janeczki mimo wszystko, a raczej nade wszystko, postanowili że córka będzie pobierać naukę na tajnych kompletach. Dla bezpieczeństwa miały się one odbywać w różnych miejscach. Janeczka jednak uprosiła, aby lekcje odbywały się zawsze w ich domu. Bardzo troszczyła się o stale chorującą matkę. Chciała czuwać nad nią i służyć pomocą w każdej chwili. Na tajne komplety przychodziły koleżanki: Zofia Nawojowska, siostry Smoleniówne i jeszcze kilka dziewcząt z zaprzyjaźnionych domów. Wspomina po latach Zofia Nawojowska-Cichocka: (...) Atmosfera domu Janeczki była niezwykła. Dom miał duże pokoje, piękne, stare meble i coś specyficznego, co nas bardzo pociągało. Dawało spokój i bezpieczeństwo. Lekcje odbywały się zawsze w jadalni, obok w drugim pokoju pani Woynarowska robiła robótki na drutach. I jeden drobny szczegół z tych lekcji utkwił mi na zawsze w pamięci. Chociaż nasza profesorka starała się wciągać nas do pracy dając różne ćwiczenia i zadania, Janeczka czasem wybiegała do pokoju swej matki. Dlaczego? Ona zawsze słyszała, kiedy wypadł jej drut z robótki i biegła, aby go podnieść. Nie chciała, aby matka męczyła się schylając. Czasami państwo Woynarowcy przychodzili do nas po lekcjach. Rozmawialiśmy razem o wszystkim, o życiu, o polityce, o nauce, o marzeniach, które będzie można realizować po wojnie. J z tych naszych rozmów też pamiętam tę ich wzajemną serdeczność, spokój, a nawet czułość (...).

Maria Lubasz-Kostrz nie uczęszczała na tajne komplety. Od pierwszej chwili wybuchu wojny podjęła pracę w mleczarni, która miała ją ustrzec przed wywozem do pracy w obozach III Rzeszy Niemieckiej. Przychodziła w niedziele przynosząc ze sobą tajną bibułę "Rzeczpospolitą". Pisemko otrzymywała od znajomego Belga Eduarda Szerem. Gazetkę-bibułę rozwoziła także do Brzeszcz, do baraku górników i do leśniczówki w Rozkochowie. Pan Woynarowski pouczał młodą Marię o niebezpieczeństwie misji, której się podjęła i z troską nalegał, aby zachowała wielką ostrożność.

Janeczka też musiała – z braku czasu – przerwać tajne nauczanie, ponieważ to na niej spoczął obowiązek zajmowania się domem. Sprzątała, gotowała, paliła w piecach. Najtrudniejsze było zdobywanie żywności i opału. W długich kolejkach trzeba było oczekiwać na zakupienie chleba i mleka, z opałem było podobnie. Sama wspomina o tym: (...) Kiedy byłam młodą dziewczyną to akurat była okupacja. Bardzo zmieniły się warunki życiowe. Ojciec był lekarzem wojskowym. Mieliśmy dwie służące. Były bardzo duże dobra materialne. Przyszła wojna, koniec, kropka, nic. I trzeba się było do wszystkiego bardzo porządnie przyłożyć - do obowiązków w domu. Pamiętam jak paliłam w piecach. Dla mnie był to ogromny przeskok. Nigdy nic nie robiłam. Moim zadaniem była nauka. A tu nagle takie rzeczy: szorowanie podłóg, mycie naczyń, robienie zakupów i dźwiganie ich do domu. Podeszłam do tego z jakimś poczuciem humoru i obowiązku, aby moi rodzice jak najmniej dotkliwie przeżyli wstrząs zmiany warunków. Pomyślałam sobie paląc w piecu, że kiedy człowiek jest młody to jego dusza i serce – zaangażowanie, jest tak gorące jak ten ogień w piecu.

Miłość córki nie mogła osłonić rodziców od wszystkich trosk i trudów. Woynarowscy otrzymali nakaz opuszczenia białego dworku i przesiedlenia się do mieszkania przy ulicy Krakowskiej l. W pięknym domu zagospodarowała się niemiecka starszyzna wojskowa. Niebawem nastąpiło kolejne przesiedlenie do mieszkania przy Alei Henryka 32. Obydwa mieszkania miały mały metraż i nie posiadały wygód, ale rodzina nadal była razem i wzajemnie mogła się wspierać uczuciem, które wystarczało za wszystko.

Podczas okupacji wiele dziewcząt otrzymywało nakaz pracy przy kopaniu rowów przeciwlotniczych i przy pilnowaniu słupów telegraficznych. Wśród pracujących przy kopaniu rowów w twardej, ukorzenionej ziemi była i Janina Woynarowska. Koleżanka niedoli tamtych lat Józefa Kasperkiewicz wspomina: (...) Janeczka była bardzo delikatna fizycznie, a ta praca przy kopaniu wyczerpywała ją aż do omdleń. Często tak wyczerpana, zlana potem siadała na moment na grudach ziemi, żeby odpocząć, inne dziewczęta też odpoczywały. Niestety, Janeczce nie wolno było spocząć ani na chwilę, gdyż dozorujący okupant zaraz przybiegał, popychał ją, wymachiwał karabinem i wrzeszczał - tu padały aluzje do jej braku urody – mam ochotę cię zastrzelić, ale jesteś jeszcze potrzebna i musisz kopać, kopać! Po czym przydzielał jej dodatkowy odcinek do kopania. Janeczka znosiła te upokorzenia z pokorą, bez słowa, lecz jej twarz nieustannie była zlana łzami. Dziewczęta postanowiły jej pomóc. Te najładniejsze otaczały Niemca, zagadywały go i żartowały. W tym czasie inne podawały Janeczce kubek wody, aby mogła się napić i obmyć twarz (...).

Janina Woynarowska w Mój Jezus Chrystus napisała: (...) gdy wszystkie okoliczności dnia codziennego sprawiają, że chcę się zamknąć w sobie, uciec od ludzi, którzy ciągle dają mi odczuć – w taki czy inny sposób – pogardę dla mojej brzydoty (...) nie gorzknieję, nie odpłacam złem za złe, staram się dawać uśmiech i życzliwość (...). Wówczas najbardziej odczuwam Jego Obecność (...). I Jego Miłość w słowach Ewangelii - Jam jest Prawdą i Życiem.

Janina dorosłością wchodziła w samodzielne życie. Napotykała ludzi dobrych i złych, mądrych i głupich. Rodzice już nie mogli jej osłaniać przed przykrościami, jak to działo się w latach szkolnych, kiedy odprowadzali ją na lekcje i przyprowadzali z lekcji. Czy młoda dziewczyna cierpiała, kiedy spotykała się z ludzką podłością? Tak. Ale – jakie to piękne – rodzice dali jej siłę swej mądrości, miłości i swej religijności. Dali jej Boga. Z tych źródeł czerpała przez wszystkie lata moc godzenia się z przeciwnościami losu, a także zrozumienia i przebaczania. Wyznała: (...) Chrystus, jest Życiem – wewnętrzną, dynamiczną siłą, która nie pozwala zgorzknieć, pomimo różnych, nieraz dotkliwych przykrości (...).