Dom rodzinny, dzieciństwo, nauka

Janina Woynarowska urodziła się 10 maja 1923 roku w Piwnicznej (wg starego podziału administracyjnego dawny powiat nowosądecki, województwo krakowskie).

Nazwisko jej biologicznych rodziców i pierwsze lata niemowlęctwa oraz wczesnego dzieciństwa nie są znane. Nie jest znana także data ani miejsce skąd dziecko zostało przejęte na wychowanie drogą adopcji.

Adoptowana została przez małżeństwo Woynarowskich: Marię Jadwigę córkę Stanisława Twaróg i Bronisławy z domu Pietraszkiewicz. Maria Jadwiga była prawdopodobnie wcześniej wdową, gdyż przy jej nazwisku pojawia się w dokumentach także nazwisko Życzkowska. Urodziła się w Przemyślu dnia 26 lipca 1888 roku. Kazimierz Witold Strzemię-Woynarowski urodził się w Stryju, w grudniu 1869 roku. Był cenionym doktorem nauk medycznych na stanowisku lekarza naczelnego Ubezpieczalni w Chrzanowie. Ordynował także w swoim gabinecie. Pełnił jednocześnie zaszczytną funkcję prezesa Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół". Pułkownik w stanie spoczynku. Maria Jadwiga Woynarowska zajmowała się prowadzeniem domu.

Dom Woynarowskich był domem otwartym. Dla inteligencji organizowane były spotkania towarzyskie, dla ubogich wydawane posiłki, a także świadczona pomoc materialna i pomoc medyczna.

W Kościelcu, dzielnicy Chrzanowa, w pałacu hrabiostwa Starzeńskich działało Towarzystwo św. Wincentego á Paulo zajmujące się wszelką pomocą dla potrzebujących. W tę działalność charytatywną włączyła się czynnie Maria Jadwiga Woynarowska.

W atmosferze religijności, patriotyzmu, wysokiej kultury i korzystania z jej dóbr, a przede wszystkim z żywych przykładów otwartości serca rodziców dla innych, wychowywała się adoptowana córeczka Janina.

Nie jest znana dokładna data osiedlenia się rodziny Woynarowskich w Chrzanowie, gdzie zamieszkali we własnym domu, zwanym „białym dworkiem”, przy Alei Henryka nr 24. Był to koniec lat dwudziestych XX-go wieku. Wówczas rodzina Woynarowskich z nieodłącznym pieskiem Karuskiem dała się poznać mieszkańcom miasta spacerując po chrzanowskich ulicach. Zwracali na siebie uwagę eleganckim strojem. Szczeególnie Janeczka ubierana była w barwne sukienki z falbankami i kokardy we włosach. Podczas jednego ze spacerów pani Maria zauważyła za ogrodzeniem przy ul. Świętokrzyskiej małą dziewczynkę z kobietą zrywającą kwiaty w ogrodzie i zapytała czy jest jej matką. Zapytała czy Marysia - tak było małej na imię – nie chciałaby zaprzyjaźnić się z Janeczką. Pani Maria Woynarowska zapewniła, że po Marysię będzie przychodził ktoś starszy i będzie ją odprowadzał do domu. Było to wiosną 1929 roku. Dziewczynki miały po 6 lat.

Marysia i Janeczka zostały przyjaciółkami na całe życie. Po wielu latach, już po śmierci Janiny Woynarowskiej, Maria Lubasz-Kostrz spisała najpełniejsze i barwne wspomnienia wspólnego koleżeństwa z lat dziecięcych, młodzieńczych i dojrzałych.

Atmosfera tego domu była niezwykła. Dom miał duże pokoje, stylowe meble, dawał miły spokój. Dominowała w nim muzyka, malarstwo, literatura. Państwo Woynarowscy urządzali dla przyjaciół wieczory towarzyskie. Stałymi bywalcami było burmistrzostwo Smoleniów wraz z córkami Anią i Krystyną, pani Szurkowa i pan Leszczyński. Bywali lekarze zaprzyjaźnieni z doktorem oraz panie z Towarzystwa św. Wincentego ci Paulo, w którym działała pani domu.

Dom w szczególnych chwilach rozbrzmiewał koncertami Chopina i Moniuszki. Wspólnie śpiewano pieśni patriotyczne i czytano wiersze. W święta Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, także w uroczystości rodzinne – imieniny, urodziny i ważne daty w życiu rodziny miłym gościem był ks. Krzeptowski. Ulubienicą towarzystwa była Oleńka Ochniczówna, utalentowana uczennica Szkoły Muzycznej. Jej gra na pianinie porywała słuchaczy.

Państwo Woynarowscy bardzo kochali adoptowaną córeczkę. Od pierwszej chwili otoczyli ją czułą opieką i miłością. Janeczka całym sercem wtuliła się w ich piękną obecność, odwzajemniając swoim uczuciem wdzięczność za wszystko, co za ich pośrednictwem dał jej los. Umiała okazać swoją radość i uradować rodziców.

Wspomina Maria Lubasz-Kostrz: (...) Na każde imieniny, rodzinne uroczystości i święta kościelne Janina recytowała wiersze, śpiewała piosenki i grała na pianinie. Wspólnie stroiłyśmy w kwiaty i wstążki fotele, na których podczas tych miłych chwil siedzieli jej rodzice, również bardzo szczęśliwi. Wieczorem schodzili się goście do salonu, a my bawiłyśmy się w jadalni. Często przyjeżdżał do Janeczki kuzyn Leszek, bardzo go lubiła, znał dużo zabaw i ładnie opowiadał przeczytane książki. W lecie bawiliśmy się w przylegającym do domu ogrodzie. A w zimę chodziliśmy na lodowisko do „Sokoła” przy ulicy Sokoła. Obie uwielbiałyśmy jazdę na łyżwach, ale zabawy w śnieżki też były miłe.

Najpiękniejsze wspomnienia związane są z okresem świąt Bożego Narodzenia. Na początku grudnia zaczynałyśmy robić choinkowe zabawki z bibuły, słomki i staniolu – mnóstwo było kolorowych łańcuszków, pajacyków, laleczek. Bardzo dużą choinkę ustawiano w salonie.

Była oświetlona świeczkami. Po wigilii w moim domu przychodziłam na wigilię do Janeczki, gdzie zawsze gościło dużo osób wraz z ks. Krzeptowskim, który zaczynał wieczerzę czytaniem fragmentu z Pisma Świętego. Potem łamaliśmy się opłatkiem i razem śpiewaliśmy kolędy. Na stole było dużo potraw. Do dzisiaj pamiętam smak pasztecików z ryb. Pamiętał także o nas Aniołek, który spod choinki wyjmował prezenty i rozdawał wszystkim obecnym. Znów kolędy, kolędy, kolędy, kolędy. Kruczowłosa Oleńka Ochnicznówna grała na pianinie i śpiewała solo, miała piękny głos. W tym domu poznałam piękno i całe bogactwo życia rodzinnego, a także jego wartość. Poprzez piękne dzieciństwo Janeczki i moje dzieciństwo stało się piękniejsze i bogatsze.

Janeczka dwie pierwsze klasy szkoły podstawowej przerabiała w domu. Była delikatna i krucha, często chorowała. Do szkoły podstawowej zaczęła uczęszczać w trzeciej klasie. Szkoła nr 3 była nie dalej jak 150 metrów od domu Janeczki. Odprowadzali ją i przyprowadzali rodzice i nieodłączny piesek Karusek. Czasem rodziców zastępował adiutant, który nosił teczkę szkolną Janeczki. Była bardzo dobrą i koleżeńską uczennicą, która chętnie pomagała słabszym uczniom.

Wspomina Maria Lubasz-Kostrz: (...) W trzeciej klasie poszłyśmy razem do I Komunii Świętej. Janeczka bardzo głęboko przeżyła spotkanie z Panem Jezusem. Była wzruszona, płakała. Mamusia Janeczki była z nami na przyjęciu w szkole na wspólnym po komunijnym śniadaniu. Było kakaowe ciasto i herbata. Wielka szkoda, że nasze wspólne zdjęcie nie udało się. Zaraz potem były imieniny Janeczki – 24 czerwca. Na tarasie, pod parasolem zajadałyśmy poziomki z bitą śmietaną i lody domowej roboty. Panowała radosna atmosfera. Mamusia Janeczki lubiła z nami rozmawiać i czytać nam książki (...). Mijały wspólne, szczęśliwe lata. W starszych klasach chodziłyśmy z nauczycielką na odpowiednie filmy i jeździłyśmy do teatru do Krakowa. Rodzice Janeczki płacili zawsze najbiedniejszym dziewczynkom za bilety.

Po ukończeniu Szkoły Podstawowej nr 3 zdałyśmy egzaminy do Prywatnego, Żeńskiego Gimnazjum im. Michaliny Mościckiej w Chrzanowie. Przez jakiś czas siedziałyśmy razem w pierwszej ławce. Janeczka nadal bardzo dobrze się uczyła. I była bardzo koleżeńska, chętnie pożyczała lektury całej klasie. Mało było książek wówczas, a biblioteka rodziców Janeczki była wypełniona księgozbiorem znakomitej klasyki literatury i poezji. I jeszcze trzeba wspomnieć, jak droga była nauka w Gimnazjum: miesięczne czesne wynosiło 30 zł plus 5 zł na Komitet Rodzicielski i 5 zł z korzystania szkolnej biblioteki. Za ocenę niedostateczną płaciło się 100 zł. Uczennice wzorowe miały różne ulgi (...).

Do trzeciej klasy gimnazjalnej w roku 1938-1939 przybyła nowa uczennica – Zofia Nawojowska. Była córką burmistrza w Bochni, który z całą rodziną osiedlił się w Chrzanowie, gdzie otrzymał korzystną posadę. Janina i Zofia bardzo się polubiły od pierwszej chwili. Zofia była ładną blondynką i wzorową uczennicą. Inteligentna, kulturalna, wyróżniała się układnym sposobem bycia. Wspomina Zofia Nawojowska-Cichocka: (...) Byłyśmy dobrymi koleżankami. Razem przeżywałyśmy radości sukcesów i razem smuciłyśmy się porażkami. Żartowałyśmy na przerwach i snułyśmy plany na przyszłość. Niewiele czasu spędzałyśmy po lekcjach. Janeczka tego nie pragnęła. Nawet ze szkoły nie wracałyśmy razem. Na nią zawsze czekali przed szkołą jej rodzice. Z nimi szła na spacer, a potem wracała do domu. Ona miała ich. Nas nie potrzebowała na dłużej (...).

Dobiegał koniec roku szkolnego. Dziewczęta snuły wakacyjne plany. Przed szkolnym budynkiem żegnały się słowami – do września, już w czwartej! We wrześniu zawyły syreny nad miastem i nad całym krajem. Wojna! Najeźdźca niemiecki runął siejąc zniszczenie. Zapanowała ogólna groza zniewolenia i śmierci.

Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku zrujnował spokojną harmonię życia rodziny Woynarowskich. Janeczka nie poszła do IV klasy gimnazjalnej kontynuować nauki. Wszystko zaczęło się dziać inaczej. Nastał długi mrok okupacji niemieckiej. Rodzice Janeczki mimo wszystko, a raczej nade wszystko, postanowili że córka będzie pobierać naukę na tajnych kompletach. Dla bezpieczeństwa miały się one odbywać w różnych miejscach. Janeczka jednak uprosiła, aby lekcje odbywały się zawsze w ich domu. Bardzo troszczyła się o stale chorującą matkę. Chciała czuwać nad nią i służyć pomocą w każdej chwili. Na tajne komplety przychodziły koleżanki: Zofia Nawojowska, siostry Smoleniówne i jeszcze kilka dziewcząt z zaprzyjaźnionych domów. Wspomina po latach Zofia Nawojowska-Cichocka: (...) Atmosfera domu Janeczki była niezwykła. Dom miał duże pokoje, piękne, stare meble i coś specyficznego, co nas bardzo pociągało. Dawało spokój i bezpieczeństwo. Lekcje odbywały się zawsze w jadalni, obok w drugim pokoju pani Woynarowska robiła robótki na drutach. I jeden drobny szczegół z tych lekcji utkwił mi na zawsze w pamięci. Chociaż nasza profesorka starała się wciągać nas do pracy dając różne ćwiczenia i zadania, Janeczka czasem wybiegała do pokoju swej matki. Dlaczego? Ona zawsze słyszała, kiedy wypadł jej drut z robótki i biegła, aby go podnieść. Nie chciała, aby matka męczyła się schylając. Czasami państwo Woynarowcy przychodzili do nas po lekcjach. Rozmawialiśmy razem o wszystkim, o życiu, o polityce, o nauce, o marzeniach, które będzie można realizować po wojnie. J z tych naszych rozmów też pamiętam tę ich wzajemną serdeczność, spokój, a nawet czułość (...).

Maria Lubasz-Kostrz nie uczęszczała na tajne komplety. Od pierwszej chwili wybuchu wojny podjęła pracę w mleczarni, która miała ją ustrzec przed wywozem do pracy w obozach III Rzeszy Niemieckiej. Przychodziła w niedziele przynosząc ze sobą tajną bibułę "Rzeczpospolitą". Pisemko otrzymywała od znajomego Belga Eduarda Szerem. Gazetkę-bibułę rozwoziła także do Brzeszcz, do baraku górników i do leśniczówki w Rozkochowie. Pan Woynarowski pouczał młodą Marię o niebezpieczeństwie misji, której się podjęła i z troską nalegał, aby zachowała wielką ostrożność.

Janeczka też musiała – z braku czasu – przerwać tajne nauczanie, ponieważ to na niej spoczął obowiązek zajmowania się domem. Sprzątała, gotowała, paliła w piecach. Najtrudniejsze było zdobywanie żywności i opału. W długich kolejkach trzeba było oczekiwać na zakupienie chleba i mleka, z opałem było podobnie. Sama wspomina o tym: (...) Kiedy byłam młodą dziewczyną to akurat była okupacja. Bardzo zmieniły się warunki życiowe. Ojciec był lekarzem wojskowym. Mieliśmy dwie służące. Były bardzo duże dobra materialne. Przyszła wojna, koniec, kropka, nic. I trzeba się było do wszystkiego bardzo porządnie przyłożyć - do obowiązków w domu. Pamiętam jak paliłam w piecach. Dla mnie był to ogromny przeskok. Nigdy nic nie robiłam. Moim zadaniem była nauka. A tu nagle takie rzeczy: szorowanie podłóg, mycie naczyń, robienie zakupów i dźwiganie ich do domu. Podeszłam do tego z jakimś poczuciem humoru i obowiązku, aby moi rodzice jak najmniej dotkliwie przeżyli wstrząs zmiany warunków. Pomyślałam sobie paląc w piecu, że kiedy człowiek jest młody to jego dusza i serce – zaangażowanie, jest tak gorące jak ten ogień w piecu.

Miłość córki nie mogła osłonić rodziców od wszystkich trosk i trudów. Woynarowscy otrzymali nakaz opuszczenia białego dworku i przesiedlenia się do mieszkania przy ulicy Krakowskiej l. W pięknym domu zagospodarowała się niemiecka starszyzna wojskowa. Niebawem nastąpiło kolejne przesiedlenie do mieszkania przy Alei Henryka 32. Obydwa mieszkania miały mały metraż i nie posiadały wygód, ale rodzina nadal była razem i wzajemnie mogła się wspierać uczuciem, które wystarczało za wszystko.

Podczas okupacji wiele dziewcząt otrzymywało nakaz pracy przy kopaniu rowów przeciwlotniczych i przy pilnowaniu słupów telegraficznych. Wśród pracujących przy kopaniu rowów w twardej, ukorzenionej ziemi była i Janina Woynarowska. Koleżanka niedoli tamtych lat Józefa Kasperkiewicz wspomina: (...) Janeczka była bardzo delikatna fizycznie, a ta praca przy kopaniu wyczerpywała ją aż do omdleń. Często tak wyczerpana, zlana potem siadała na moment na grudach ziemi, żeby odpocząć, inne dziewczęta też odpoczywały. Niestety, Janeczce nie wolno było spocząć ani na chwilę, gdyż dozorujący okupant zaraz przybiegał, popychał ją, wymachiwał karabinem i wrzeszczał - tu padały aluzje do jej braku urody – mam ochotę cię zastrzelić, ale jesteś jeszcze potrzebna i musisz kopać, kopać! Po czym przydzielał jej dodatkowy odcinek do kopania. Janeczka znosiła te upokorzenia z pokorą, bez słowa, lecz jej twarz nieustannie była zlana łzami. Dziewczęta postanowiły jej pomóc. Te najładniejsze otaczały Niemca, zagadywały go i żartowały. W tym czasie inne podawały Janeczce kubek wody, aby mogła się napić i obmyć twarz (...).

Janina Woynarowska w Mój Jezus Chrystus napisała: (...) gdy wszystkie okoliczności dnia codziennego sprawiają, że chcę się zamknąć w sobie, uciec od ludzi, którzy ciągle dają mi odczuć – w taki czy inny sposób – pogardę dla mojej brzydoty (...) nie gorzknieję, nie odpłacam złem za złe, staram się dawać uśmiech i życzliwość (...). Wówczas najbardziej odczuwam Jego Obecność (...). I Jego Miłość w słowach Ewangelii - Jam jest Prawdą i Życiem.

Janina dorosłością wchodziła w samodzielne życie. Napotykała ludzi dobrych i złych, mądrych i głupich. Rodzice już nie mogli jej osłaniać przed przykrościami, jak to działo się w latach szkolnych, kiedy odprowadzali ją na lekcje i przyprowadzali z lekcji. Czy młoda dziewczyna cierpiała, kiedy spotykała się z ludzką podłością? Tak. Ale – jakie to piękne – rodzice dali jej siłę swej mądrości, miłości i swej religijności. Dali jej Boga. Z tych źródeł czerpała przez wszystkie lata moc godzenia się z przeciwnościami losu, a także zrozumienia i przebaczania. Wyznała: (...) Chrystus, jest Życiem – wewnętrzną, dynamiczną siłą, która nie pozwala zgorzknieć, pomimo różnych, nieraz dotkliwych przykrości (...).