Wolność! Po latach okupacji niemieckiej Chrzanów dźwigał się do nowego życia. Miasto nie było zrujnowane nalotami najeźdźcy. Ludzie byli zrujnowani grozą wojny. Wiele rodzin popadło w ubóstwo. Z wielu rodzin wywieziono bliskich do obozów zagłady, do obozów pracy w III Rzeszy Niemieckiej, do pracy w gospodarstwach ziemskich bogaczy. W każdym przypadku była to praca niewolnicza, ponad ludzkie siły. Ci co przeżyli, teraz wracali wyniszczeni i schorowani. Wielu nie wróciło wcale.
Nowa władza samorządowa Polski Ludowej zezwoliła rodzinie Woynarowskich na powrót do własnego domu przy Alei Henryka 24. Dom – a raczej wnętrze domu – było zdewastowane. Zniszczone ściany, nieczynne piece, przetrzebione meble, a to, co dało się wynieść – zniknęło. Janina idąc ulicami spotykała niejednokrotnie osoby ubrane w sukienki i płaszcze należące kiedyś do niej i jej matki. Opuszczała wówczas wzrok, jakby się wstydząc za nich, wszystko tłumacząc – takie czasy.
Rodzinny dom, kiedyś przytulny teraz z pustymi pokojami, wydawał się oschły i ogromny. Niebawem dom się zaludnił, a nawet przeludnił. Tak jak kiedyś, stał się domem otwartym dla tych, którzy nie mieli dachu nad głową. Do Chrzanowa przybywali także repatrianci ze Wschodu, im też trzeba było pomóc. Janina postarała się zdobyć łóżka i koce z demobilu. Życzliwi znajomi też pomagali w czym mogli. Najtrudniej było z wyżywieniem. Ale i o to Janina zadbała - w porze obiadowej na stole zawsze była gorąca zupa i chleb. Znajomi lekarze dr Kazimierza Woynarowskiego z czasów przedwojennych pomagali chorym nieodpłatnie. Było ubogo, ale życzliwie. Życie domowe nabrało sensu, oddychało chrześcijańską atmosferą, a dom stał się prawdziwą ostoją ludzi ubogich.
Dzień 21 maja 1945 roku przyniósł Janinie ogromny smutek – zmarł dr Kazimierz Witold Woynarowski. Matka i córka boleśnie przeżyły śmierć – zostały bez wsparcia oraz kochającej i przyjaznej opieki. W tych trudnych chwilach, które przedłużyły się w lata, przy pani Marii i jej córce blisko stanęły życzliwe i przyjazne osoby. Były to panie: Maria Kobyłecka, siostry Janina i Natalia Kowalskie, Katarzyna Kałużniacka, Elżbieta Szlec, Alina Stach – córka oficera zamordowanego w Katyniu. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że były to panie z rodzin repatrianckich – przesiedleńców z Kresów Wschodnich – upokorzonych niedolą, pogardą, utratą życiowego dobytku.
Janina Woynarowska już w 1945 roku podjęła pracę w Przychodni Obwodowej przy ulicy Koniewa 19 (aktualna nazwa Zakład Lecznictwa Ambulatoryjnego przy ulicy Sokoła 19), na stanowisku młodszej higienistki. Po pół roku otrzymała awans na starszą higienistkę, co wiązało się z podniesieniem miesięcznego wynagrodzenia. Janina Woynarowska nie była osobą surową. Przed wojną, i jakiś czas po wojnie, pomagała swojemu ojcu w jego gabinecie prywatnym - prowadziła kartotekę, wypisywała recepty, przysłuchiwała się stawianym diagnozom. Znała podstawy języka łacińskiego, obowiązującego przed okupacją w Gimnazjum. Od dziecka pragnęła studiować nauki medyczne, czego pragnęli również jej rodzice. Początkowo pracowała w gabinecie zabiegowym. Jednocześnie aktywnym członkostwem włączyła się w ruch działalności PCK i w działalność zawiązanego wówczas Związku Zawodowego PCK i ZUS. Chłonęła każdą wiedzę pomocną w jej pracy zawodowej. Miała umysł otwarty i bystry. 26 czerwca 1946 roku mogła już złożyć pielęgniarskie ślubowanie według obowiązujących słów roty:
„Przyrzekam, że na powierzonym stanowisku wykonywać będę swoje obowiązki i czynności służbowe, wedle najlepszej swej woli i polecenia swych przełożonych spełniać będę sumiennie i dokładnie. Strzec będę powagi i godności mego zawodu”.
Jednocześnie z podjętą pracą zawodową, kontynuowała naukę przerwaną wybuchem II wojny światowej (w trakcie której uczestniczyła w zajęciach na tajnych kompletach). W 1947 roku ukończyła także kurs doszkalający dla pracowników Ubezpieczalni Społecznej.
W 1947 roku zawiązało się przy parafii św. Mikołaja koło "Żywego Różańca" dla dziewcząt. Opiekunem koła był ks. Jan Wolny, proboszcz. Janina Woynarowska z potrzeby serca i duszy przystąpiła do koła i stała się znakomitym organizatorem i animatorem. Przygotowywała do inscenizacji scenki dobrane tematycznie do czasu liturgicznego kalendarza. W okresie Bożego Narodzenia były to zawsze "Jasełka" i "Mikołajki" dla dzieci. Adwent, majowy miesiąc Maryjny, żywoty świętych, "Żywy Różaniec" – wiele było radosnej pracy. Do koła należało wiele dziewcząt z Gimnazjum i Liceum, które były recytatorkami. Młodzież spragniona była wolności słowa.
Zebrania plenarne i organizacyjne odbywały się w mieszkaniu Marii Świtałównej przy ulicy Krakowskiej 6. Była ona nadzelatorką 13 koła (Zelator - opiekuje się jedną Różą Różańcową, w skład której wchodzą wszystkie Tajemnice Różańca. Nadzelator - opiekuje się wieloma Różami Różańcowymi oraz pełni rolę organizatora spotkań).
Janina była bardzo lubiana przez dziewczęta. Wszystkich zjednywał jej uśmiech i głębokie spojrzenie pięknych oczu. Była oczytana, miała dużą wiedzę literacką. Interesowała się psychologią i filozofią. Już wtedy ujawnił się jej talent poetycki, pisała wiersze.
Współpracowała z ks. Witoldem Kaczem z Krakowa, który prowadził rekolekcje dla członkiń ,,żywego Różańca".
Wolność w Polsce Ludowej niebawem okazała się zniewoleniem. Szykany i represje były codziennością. Odgórnym nakazem zabroniono działalności wszelkim stowarzyszeniom i kołom z "duszą" chrześcijańską, katolicką. Koło "Żywego Różańca" zostało zlikwidowane w 1950 roku. Zlikwidowano "Sodalicję Mariańską" oraz inne zgrupowania młodzieżowe i dla dorosłych. Ze ścian szpitali, szkół i instytucji zaczęły znikać krzyże. Zostawały po nich jaśniejsze plamy. Dziewczęta z chrzanowskiego koła różańcowego spotykały się jeszcze jakiś czas w prywatnym mieszkaniu Marii Świtałównej. Także wtedy Janina Woynarowska była duszą tajnych rozmów.
Trzeba jeszcze wrócić do roku 1947 – wtedy Janinie Woynarowskiej wydano legitymację PZPR. Nasuwa się pytanie – dlaczego osoba o ukształtowanej religijności, praktykująca, tak bliska krzyża sercem, myślą, życiem, podjęła taką decyzję. Czy zwabiona powszechnie krążącą opinią o łatwiejszym dostaniu się na studia medyczne? Czy ułatwieniem w egzekwowaniu – od urzędu samorządowego oraz partii – pomocy dla biednych i chorych? Taką pomoc dla najbiedniejszych rodzin rzeczywiście otrzymywała – były to kartki na chleb, mleko i cukier. Dzieciom z tych rodzin załatwiała wyjazdy na wakacje, a także do sanatoriów, gdy była taka potrzeba.
A może została wchłonięta jako członkini PPS w zjednoczoną z PPR partię PZPR? Wszak ojciec Janiny Woynarowskiej sympatyzował z PPS.
Pytania te znajdą zawsze jedną wiarygodną odpowiedź – milczenie. Janina Woynarowska dwukrotnie nie dostała się na studia medyczne. Powiadomienia przychodziły do adresatki z adnotacją – „z braku miejsc”. Zrezygnowała. Marzenie stało się nieosiągalne, pozostało niespełnione. Poprzestała na uzyskaniu zaszczytnego Świadectwa Państwowego Pielęgniarki Dyplomowanej. Świadectwo nr 1547 wydano w Warszawie w roku 1950. Pielęgniarka w białym czepku z czarnym paskiem przekroczyła złoty próg zawodu, który podjęła z pełną odpowiedzialnością i poświęceniem, czyniąc z zawodu misję swojego życia. Napisała: Zawód pracownika Służby Zdrowia bez miłości, staje się jałowym ugorem.