Gdyby Janina Woynarowska nie miała osobowości bogatej w przymioty, takie jak obowiązkowość, dyspozycyjność czy umiłowanie modlitwy, trudno byłoby jej wypełnić wszystkie zadania wynikające z zajmowanego wysokiego stanowiska.
W modlitwie przed Najświętszym Sakramentem rozważała sprawy, które na nią oczekiwały w ciągu dnia. W Eucharystii napisała: (...) Chrystus jest treścią mojej egzystencji. Jest Tym z Którym liczę się w każdej godzinie życia, na Którym opieram każdą moją życiową decyzję. Jego Obecność we mnie daje siły, aby z dnia na dzień pokonywać niemoc fizyczną, jak i duchową, i iść dalej pomimo trudności. Chrystus, w każdej chwili mojego życia ma mi coś do powiedzenia (...).
Inni zapamiętali: (...) Niekiedy po przyjściu do kościoła św. Mikołaja w Chrzanowie szła do kaplicy św. Stanisława biskupa i tam leżała krzyżem na zimnej posadzce, prowadząc cichy dialog z Chrystusem (...).
Genowefa Rosner wspomina: (...) Uczestniczyłyśmy razem w comiesięcznych dniach skupienia i w rekolekcjach. Janina Woynarowska wyróżniała się postawą modlitewną• Pamiętam jej postać klęczącą i znikającą nagle z oczu, aby odnaleźć ją leżącą z rozpostartymi przed krzyżem ramionami (...).
Znana jest powszechnie obowiązkowość Janiny Woynarowskiej. Każdy potrzebujący, kto na nią oczekiwał, był pewien jej przyjścia w wyznaczonym czasie. Ani deszcz, ani śnieżna zawieja nie były przeszkodą. Lubiła deszcz, nie używała parasolki. Mówiła, że deszcz obmywa rany i ból. Andrzej Michalik zapamiętał: (...) Mieliśmy wieczór imieninowy, na który była zaproszona Janina Woynarowwska. Miło spędzaliśmy czas na interesującej rozmowie, a za oknami wichura kroplami deszczu bębniła po szybach. Kiedy dochodziła godzina dwudziesta, od stołu wstała Janina, przeprosiła, prosząc o wybaczenie, że musi iść do chorej na ulicę Borowcową. Zabrała ze sobą podręczną torbę z lekami i wyszła w ten ciemny, deszczowy wieczór, gnana jesiennym, lodowatym wichrem i tą swoją obowiązkowością. Ktoś przy stole powiedział – obowiązkowa, aż do bólu. Po godzinie Janina wróciła ze słowami – już jestem. Nie skarżyła się, że zziębła i przemokła, z uśmiechem powiedziała, że chora czuje się znacznie lepiej (...). To zaledwie jeden epizod – ogniwo obowiązkowości, które łączyło łańcuch jej zawodowych sukcesów. W drodze zawsze miała w ręce swój ukochany, nieodłączny Różaniec.
Tam, gdzie inni wymawiali się brakiem czasu, złym stanem zdrowia, obowiązkami rodzinnymi, stawała Janina. Reprezentowała dyspozycyjność - zawsze i wszędzie na pielęgniarskim posterunku.
Izabela Witek, także pielęgniarka, zapamiętała: (...) To było w Rzymie. W wolnych chwilach można było zakupić pamiątki. Janina także czyniła zakupy, a były to niewygodne w przewozie plastikowe baseny, na krajowym rynku wówczas niedostępne, z radością je wiozła, planując kto otrzyma ten prezent – aż z Rzymu (...).
Była przewodnią inicjatorką i wykonawczynią ciągle nowych pomysłów mających na celu podnoszenie kwalifikacji pielęgniarskich i doskonalenie świadczeń na rzecz chorych. Współpracując z Archidiecezjalnym Duszpasterstwem Rodzin i Wydziałem Charytatywnym w Krakowie czerpała najlepsze wzory.
Jako kurator w Ośrodku Adopcyjnym pośredniczyła w odnajdywaniu rodziców zastępczych dla dzieci niechcianych i porzuconych przez matki w szpitalu przeważnie tuż po porodzie. Zdarzało się, że niemowlę pozostawało na oddziale dziecięcym kilka miesięcy. Procedura adopcyjna była skomplikowana, a poszukiwanie odpowiedniej rodziny zastępczej długie. Janina Woynarowska podchodziła do adopcji z wielką troską – któż, jak nie ona, rozumiał dramat dzieci porzuconych. Mając kontakty z odpowiednimi ludźmi była w stanie przyspieszyć przysposobienie.
Maria Pawłowska wspomina: (...) Poszukiwałam dla znajomej dziecka do adopcji. Trwało to długo. A kiedy zapytałam Janinę Woynarowską czy nie wie o dziecku do przysposobienia, szybko otrzymałam odpowiedź z zawiadomieniem. Z przyszłą mamą przyjechałyśmy do Chrzanowa. Porzucone dziecko miało jedenaście miesięcy i aż sześć miesięcy przebywało w szpitalu. Janina Woynarowska w jednym dniu załatwiła formalności wraz z sądowym zezwoleniem na adopcję i tego samego dnia wróciłyśmy z maleństwem do domu (...).
Jej myśli niech powiedzą więcej: (...) Nic i nikt nie zastąpi dziecku rodziny – bez pocałunków mamy nie można zasnąć ....
W tym dniu Janina Woynarowska otrzymała od lekarza zlecenie na wyjazd, celem przeprowadzenia wywiadu z chorą mieszkającą na Berezce – pogranicze Chrzanowa. Przydzieloną karetką techniczną (nie karetką pogotowia ratującą życie) miały jechać także dwie siostry zakonne.
Janina Woynarowska postanowiła również spełnić prośbę ciężko chorej staruszki z odjętą nogą, którą można było transportować tylko na noszach. W drodze do chorej, Janina zabrała wspomnianą staruszkę na rekolekcje dla chorych w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Trzebini. Wracając od chorej z wywiadem odwiozła staruszkę do domu. Cała ta operacja odbyła się w godzinach pozasłużbowych.
Nie trzeba było długo czekać na reakcję zwierzchników. Na drugi dzień wpłynął "życzliwy donos" do Komitetu Powiatowego PZPR i władz Prezydium Powiatowej Rady Narodowej. Ten czyn uznany został za samowolę Woynarowskiej. Za złamanie Przysięgi Pielęgniarskiej oraz sprzeniewierzenie ślubowaniu jakie składają pracownicy Rad Narodowych. Wyrok był surowy: w trybie dyscyplinarnym, natychmiastowym zwolnienie z pracy i z wszystkich funkcji związanych z zawodem. Na zwołanym kolektywie kilku osób nikt nie zabrał głosu w obronie "oskarżonej". Długa cisza, to wszystko czym "uhonorowano" Janinę Woynarowską – zasłużoną pielęgniarkę, wcześniej odznaczaną krzyżami, medalami, dyplomami, listami gratulacyjnymi i gromkimi oklaskami.
Po tym incydencie Janina Woynarowska wystosowała pismo do Prezydium Powiatowej Rady Narodowej z prośbą o darowanie przewinienia z zapewnieniem, że już nigdy więcej nie użyje wozu służbowego do celów pozasłużbowych. Jednocześnie nadmieniła, że w sprawie uznanej za czyn karygodny kierowała się sercem i ludzkim poczuciem humanitaryzmu – spełnieniem życzenia ciężko chorej osoby, które było gwarantowane prawem.
Zdegradowana wybitna pielęgniarka, bogata w wiedzę medyczną i ogromne serce dla chorych została na bruku, bez umiłowanej pracy z której uczyniła misję służebną.
Dzięki interwencji lekarzy i przyjaznych pielęgniarek pozwolono Janinie wrócić do zawodu w gabinecie zabiegowym, gdzie początkujące pielęgniarki wykonywały opatrunki, iniekcje i badania ciśnienia tętniczego.
Janina Woynarowska odrzucona i poniżona przez władze samorządowe i partyjne, dla których od dawna była problemem z racji swej głębokiej religijności i współpracy z duchowieństwem Chrzanowa i Krakowa, została w miejscu najważniejszym dla siebie. Została z krucjatą cierpiących, samotnych, starych, a oni zostali z nią. I nadal mimo trudnych przeżyć swoją postawą pielęgniarskiej ofiarności uczyła pokory i szacunku dla drugiego człowieka – niosła pomoc wszystkim potrzebującym.