Życie pojęła poważnie

W Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki.

Ks. prałat Witold Kacz – Archidiecezjalny Duszpasterz Chorych w Krakowie – fragmenty tekstu kazania wygłoszonego na Mszy św. pogrzebowej:

Zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać śp. Janinę, pożegnać ofiarą modlitw oraz bólu, żalu i licznych utrapień złożonych Bogu w ofierze i z ofiarą bezkrwawą Chrystusa Pana.

Żegnamy ją, którą dobrze znaliśmy. Bo któż jej nie znał, któż z was tutaj zgromadzonych nie zetknął się z nią? A przynajmniej, któż o niej nie słyszał w tym środowisku? A słyszało o niej także wiele innych środowisk, tak naszej Archidiecezji, jak i nawet w Polsce. Bóg powołał ją do siebie. Odwołał ją dosłownie z wiru pracy dla drugich, w której tkwiła do ostatniej chwili życia. A gdzież jej nie było? Jako pielęgniarka była w pełni zaangażowana w swoim zawodzie, który pojmowała jako powołanie. Znana była i w Polskim Związku Pielęgniarek ze swojego słowa i pióra, znana była w komórkach terenowej Służby Zdrowia czy to jako instruktorka, czy jako przełożona obwodowa, a przede wszystkim, jako pielęgniarka. Znana była w licznych komórkach terenowej Opieki Społecznej, jako opiekunka społeczna, jako kurator i jako współpracująca z Ośrodkiem Adopcyjnym. Oddana bez reszty zawodowi pracuje równocześnie w Kościele i dla Kościoła. Znają ją – także ze słowa, jak i z pióra – Wydział Duszpasterstwa Rodzin, a zwłaszcza narzeczeni i młode małżeństwa, znają ją Wydział Charytatywny, zwłaszcza chorzy i wszelka ludzka biedota i cierpienie. I to tak w Chrzanowie, jak i w całej Archidiecezji. Wybitnie zaznaczyła się w pracach Synodu Archidiecezji Krakowskiej.

I chociaż działała na tylu odcinkach pracy i tak bardzo wszechstronnej, jednak nigdy nie opuszczała dla wielkich spraw człowieka potrzebującego. Wręcz odwrotnie - właśnie potrzeby tego człowieka cierpiącego, opuszczonego, potrzebującego pomocy stawały się dla niej impulsem i natchnieniem dla szerszego działania, dla działania, w którym szukała pomocy tak prawnej, jak i pomocy ludzkiej; bo umiała angażować ludzi do pracy, ukazując im nie tylko materialne potrzeby człowieka, ale ukazując im również jego duchowe, moralne potrzeby. Bo zawsze widziała całego człowieka i całemu człowiekowi służyła z jego ciałem i duszą.

W swojej pracy była niejednokrotnie niezrozumiana, a nawet wręcz atakowana, szykanowana czy oczerniana od ludzi, czy to złej woli, czy też z innych względów nie chcących jej widzieć. Przez swoich, nawet przez bliskich była nieraz namawiana, aby zmieniła swój styl pracy "dla świętego spokoju". Ona jednak nigdy nie ustąpiła. Wśród zewnętrznych i wewnętrznych utrapień zawsze służyła człowiekowi całemu, służyła mu bezinteresownie, nie szukając żadnego poklasku, a tym bardziej jakichkolwiek zysków.

Dzisiaj możemy się zastanowić nad tym, co leżało u podstaw takiej jej postawy. Bo przecież trapiły ją jeszcze liczne i ciężkie choroby. Kilkakrotnie musiała leżeć w szpitalu, walczyć nawet o życie. A więc jakaś niespożyta siła witalna jej organizmu nie była jej pomocą, lecz wręcz utrudnieniem. Możemy zastanowić się, czy tą pomocą były jej wybitne zdolności, bo takowe miała. Ale wiemy o tym dobrze, że zdolności można wykorzystywać do osobistych celów, dla ambicji, dla stanowiska. U niej tego nie było. Na te doczesne osiągnięcia nie oglądała się, ani za honorami, ani za stanowiskami, ani za poklaskiem. I dlatego, że taką była, była dla wielu "nie do zdobycia ".

Ona całe swoje życie pojęła poważnie i przyjęła jako Boże powołanie. I całe swoje życie, razem z tymi Bożymi talentami i inteligencją i zdolnościami oddała się Bogu i to od lat dziewczęcych. Z prawdziwie świętym uporem szukała najlepszej odpowiedzi Bogu na Jego wezwanie skierowane pod jej adresem. I odpowiadała Mu coraz bardziej totalnie, bezkompromisowo. W Bogu szukała światła i mocy ducha dla swojego życia. Z całym spokojem można dzisiaj, gdy jej życie doczesne już się zamknęło, wskazać na zasadnicze źródła, w których się zanurzyła i z których czerpała Boga. Ukochała go ponad wszystko i On rozpalił ją tak czynną i wszechstronną działającą miłością na rzecz człowieka cierpiącego – wszak Bóg tak umiłował świat, że nawet Syna Swego Jednorodzonego wydał zań. Odnajdowała Boga w Ewangelii, której nigdy nie opuszczała, do której stale wracała i którą przyjmowała w siebie jako normę swojego życia – a przyjmowała naprawdę radykalnie a zarazem tak realnie. Dlatego tak podziwialiśmy jej realizm, życiowy a zarazem prawdziwie ewangeliczny radykalizm.

Ten kościół zna ją dobrze, bo tutaj codziennie uczestniczyła we Mszy Św., przyjmowała Komunię Św., a nieraz już po ciemku, klękała przed Najświętszym Sakramentem, aby w Chrystusie szukać siły i mocy, a głównie światła. Często obchodziła tutaj stacje Drogi Krzyżowej, otwierając się na Mękę Pańską, otwierając się na Zbawiciela, aby On, w niej niejako i jej siłami dokonywał swojego dzieła zbawienia. Naprawdę w swoich utrudzonych członkach dopełniała tego, czego nie dostaje cierpieniom Chrystusa, cierpiącego na Drodze Krzyżowej, gdy padały na nią ciosy, gdy trzeba było dźwigać się z różnych upadków i iść dalej, aby świadczyć jednakową miłość względem każdego człowieka. Na tej drodze odpowiadając Bogu na Jego wezwanie do udziału w Jego życiu tu i tam szukała pomocy w Maryi. Maryję kochała czułą miłością dziecka trzymała się Jej niejako za rękę, aby nie zgubić z Nią wspólnego kroku z Chrystusem. Różańca nie opuszczała, nie rozstawała się z nim nigdy. Wszystko, co miała, całą siebie z władzami umysłu, ciała i duszy, z Bożymi darami oddała w ten sposób Bogu i dysponowała nimi jak przystało na wiernego szafarza, sługę Bożego.

To wszystko dawało jej to, co ją wreszcie jeszcze wyróżniało – wprost wzruszające widzenie wszystkich spraw: swoich, ludzi i świata w perspektywie wieczności. Doczesne trudy biły w nią, ale nie załamały. Pracując dla Boga i dla ludzi ze względu na Boga wyczekiwała trwałych owoców nie tutaj, ile "tam" u Boga. I "tam" dążyła zdecydowanie. I w ten sposób stworzyła w swoim życiu niejako syntezę modlitwy i pracy, nie rozdzielających się, nie przeszkadzających sobie wzajemnie, ale uzupełniających się i dopełniających się, wypełniających całe jej życie.

I dzisiaj, moi drodzy, zgromadziliśmy się tutaj, aby oddać jej ostatnią przysługę duchową.


(..) Jezu Miłosierny, prosimy za duszę śp. Janiny.
Racz wejrzeć na nią miłościwie i po rychłym przeżyciu przez nią cierpień czyśćcowych ukaż jej Siebie. Prosimy Cię, racz spełnić w stosunku do Janiny swoje obietnice, wszak powiedziałeś: "byłem chory, głodny, nagi, opuszczony zrozpaczony, wątpiący, samotny, a tyś mnie nawiedzała. Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili". Racz jej się ukazać, bo Tobie służyła w ludziach. Daj jej to, co obiecałeś sługom czuwającym, sługom dobrym i wiernym, i rzeknij do niej: "sługo dobra i wierna, wejdź do Królestwa Niebieskiego, przygotowanego od założenia świata, dla tych, co Boga kochają". Racz spełnić obietnicę, że znasz ją przed Ojcem swoim w niebie, jako tych, którzy się nie zaparli Ciebie, ale wyznali Ciebie przed ludźmi na ziemi. I daj jej rychłe wieczne odpoczywanie, szczęście i radość po latach jej wierności: "Tobie Panie, zaufała, niech nie będzie zawstydzona na wieki". Wieczne odpoczywanie racz dać jej Panie, a światłość wiekuista niechaj jej świeci. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen.